64 kilometr
Docieram do Przełęczy Hałbowskiej.
Hmm dopiero, czy już? Skurcze nie wracają, kryzysu nie ma? Zajebiście, biegniem dalej. Na punkcie klasyka, znowu chłepcę colę. Kolejna niespodzianka. Bułki z szynką i majonezem. Gluten! Wspaniale, jestem na biegu. Bracie Karolu – mam dyspenzę. Jem! 2 sztuki pochłaniam łapczywie, trzecią biorę do plecaka. Cały czas mam świadomość, iż niby punkty odżywcze są co 20 km, ale w trakcie może mnie dopaść kryzys głodowy jak przed Bartnem. Dlatego wolę się ubezpieczyć. No to daję dalej. Znowu ścieżka i las. Omijam Kamień nad Kątami. Jedna z trzech gór o nazwie Kamień w Beskidzie Niskim. A to dlatego, że na szczycie są imponujące wychodnie skalne.
Kto wie jak nazywają się pozostałe Kamienie w Beskidzie Niskim i gdzie występują? Proszę napisać w komentarzu :). A co! Mały konkurs na wszechwiedzącego!
Wybiegam z lasu i moim oczom ukazuje się wieś Kąty razem z masywem Wątkowskiej za mną i pasmem Łysej Góry i Polany przede mną. Wspaniałe widoki, pogoda się przeciera. Piękny dzień się szykuje! Nie będzie padać, uff. Zbiegam do wsi, przebiegam przez most i znowu do góry pod górę Grzywacką. Podejście bez lasu, ale dające w kość. Zawsze pasmo Polany mi się trochę dłużyło. Tak było i teraz. Biegnę w tym lesie, granią. Delikatnie do góry to do dołu. Ze względu na kierunek praktycznie cały czas wschodni moim oczom czasem majaczy kolejna z rzeźniczych gór – Cergowa. Jeszcze spokojnie, jest czas by tam dobiec. W końcu zbieg z grani.