120 kilometr
Marszobiegiem, gdyż biegiem już nie da rady docieram ze wspomnianymi kompanami pod stację narciarską na Kiczerę. Już do końca biegu trzymam się z kolegą Mateuszem, którego serdecznie pozdrawiam! Na punkcie zupa z dyni. Pycha! Wchłonąłem 4 kubki! Do tego el classico: coca cola, herbata i uwaga: syfska kawa, bo sen zaczął mnie ścigać. Nużyło mimo wysiłku. Zjadam jeszcze 2 banany na siłę. Wiem, że mimo wszystko pochłonąłem za mało, nie chcę by dopadł mnie stan z Bartnego, gdzie miałem ochotę zrezygnować z powodu odcięcia pompy. Jednak nie mogłem, mój organizm nie tolerował jedzenia… kiepsko. Ruszamy dalej w pasmo, którego się boję. Dlaczego? Bo jest nudne. Szedłem nim raz w życiu i nic tam nie ma. Gdy człowiek wejdzie na grań idzie raz delikatnie do góry, raz delikatnie do dołu, cały czas granią. Pośród pięknego lasu bukowego, no ale heloł. Ileż można podziwiać las bukowy i to nocą. Temperatura spada do około kilku stopni, przez grań przewala się zimny wiatr. Po raz pierwszy ubieram kurtkę, którą kopiłem specjalnie na ten bieg.
Kurtka zasługuje w tym momencie na swoje 3 grosze w historii. Normalnie nie miałem takowej kurtki biegowej. Posiadam techniczną, jednak trochę dużo waży i służy mi do zaliczania potężnych gór, a nie biegów. Pisałem do zarządu Łemkowyny, nie pozwolili nie mieć kurtki. Profesjonalizm! Musiałem coś wymyślić, ale kupować mi się nie uśmiechało. Nie mam potrzeby. Zaszedłem więc na allegro. Tam znalazłem licytację używanych kurtek i wylicytowałem starego Reeboka za 20 zł. Da się, Polak potrafi. Kurtka lekka, z sakiewką. Miałem z nią tylko biec. Jednak na Paśmie Bukowicy uratowała mi żywot… Dziękuję zarządowi za nieustępliwość!
Wracamy do biegu. Ostre podejście, jedno z ostatnich dużych, na Skibce. Dalej wiem co następuje, długi 15 km odcinek na Tokarnię przez Wilcze Budy i Smokowiska. Biegnę nocą, pośród jasnego jak słońce księżyca. Czołówka zaczyna mi padać… Po chwili tak słabo świeci, że księżyc daje lepszą poświatę i oświetla ścieżkę pośród prześwitów drzew. Teraz tylko zadaję sobie pytanie, dlaczego nie wyciągnąłem drugiej czołówki tylko do końca biegu szturmowałem z tą wyczerpaną? Kto to teraz wyjaśni, jak sam nie potrafię? Biegnę, a raczej marszobiegiem napieram do przodu. Lasem bukowym przez pasmo Bukowicy. Nagle wyłaniają się znicze na środku ścieżki… Hmm takie zaproszenie na drugi świat? Jeden znicz, drugi i ognisko. Tak, to Wilcze Budy. Biwak pełną gębą, herbatka w garze się gotuje. Pyszniutka! Z cytryną i sporą ilością cukru. Chłepcę namiętnie i z małym uśmiechem zabieram się to przemierzania bezkresu tego „przeciekawego” pasma. W końcu teren się odsłania. Nareszcie! Wiem, że Tokarnia – najwyższy punkt Bukowicy już niedaleko. Zbiegam trochę niżej i już drę terenem bez lasu na szczyt, gdzie króluje przekaźnik, jednak zupełnie nieoświetlony.