Wyłuskanie dwóch dni pod rząd w pełni sezonu turystycznego w moim przypadku to większy sukces niż zaplanowanie misternej wyprawy obfitującej w kwieciste atrakcje. Każdy ma z czymś problem, albo inaczej: każdy ma w czymś łatwość i to należy utrzymywać, a o resztę się zatroszczyć. Bo kto nie chciałby pojechać w urocze Tatry czy Gorce w pełni lata :).
-
Początek trasy: Gronik, Dolina Małej Łąki
-
Cel: Wielka Polana Małołącka, Przysłup Miętusi
-
Koniec trasy: Gronik, Dolina Małej Łąki
Jak wybrać się na wycieczkę z małymi dziećmi?
Planują wypad podpytałem Basię i moją Mamę jakie klimaty wycieczkowe chcieliby skonsumować. Po niepewnych odpowiedziach sam zaproponowałem, że może by tak Taterki coś popróbować a w drugim dniu skoczyć w Beskidy. Generalnie dla dziewczyn chyba bardziej liczył się sam fakt wyjazdu w ciekawe miejsca, a dokąd precyzyjnie to wiedziały, że ja się tym zajmę. Jak to dobrze mieć taką pewność, człowiekowi się łatwiej żyje ????. Jednak to nie tak, że ja tutaj jestem fundamentem całej wyprawy, bo bałwochwalić się nie mogę. To Basia przygotowuje ciuchy, trochę jedzenia i wyprawkę dla Stasia i Jasia. Babusia natomiast dopełnia opieką z tyłu nad dwoma Huncwotami i dodatkiem jedzenia ze swojej strony. Bez tych elementów wyjazd odbyć by się jakoś mógł, ale co to byłby za wyjazd…
Budziki ustawiliśmy na 5:00. Dzień wcześniej Jasiek już został przetransportowany do Babusi by trochę rozdzielić czas poświęcony na obrobienie młodych. Ze Stasiem poszło szybko. Mleko, przewijka, do nosidła i do samochodu. Torby dzień wcześniej misternie przygotowane też szybko znalazły się w bagażniku. Punkt 6:00 zameldowaliśmy się u Babci Beatki. Ta z kolei poradziła sobie z Jaśkiem jeszcze szybciej. Wpakowaliśmy więc Jegomościa do siodełka, w środku wylądował Stasio, a za kierowcą wylądowała Babusia, która miejsca miała w ilości co najmniej komfortowej. Basia z przodu na fotelu pasażera i wesoły samochód ruszył w kierunku autostrady A4. Po drodze przystanek na sikundkę i kawusię, skręt na Zakopiankę na wysokości Krakowa i dłuższy postój na śniadaniu przed Zakopanem. Bułeczki na ciepło weszły wyśmienicie, gdyż zagryzane surówką i mięsnymi kotlecikami komponowały się z bukietem warzyw w kanapce. Makłowicz lepiej by tego nie wymyślił, a na pewno podniebienie wariowałoby mu bardziej niż nad proziakami. Z karmieniem Stasia i Jasia zeszło trochę dłużej więc cały proceder zajął dobrą godzinę. Nakarmieni i przygotowani na wrażenia tego dnia udaliśmy się do Zakopanego
Dzień I: TATRY
Dolina Małej Łąki i Przysłop Miętusi
Przez Zakopiec przebrnęliśmy szybko. Sprawnie na Krzeptówki i już znaleźliśmy się na wylocie drogi w stronę Kościeliska. Tam jednak nie dotarliśmy, gdyż naszym celem był mały parking przy wlocie do najkrótszej doliny dojściowej w główną grań Tatr, oczywiście po polskiej stronie. Zaparkowaliśmy tuż przy drodze na niewielkim placu, opłaciliśmy postojowe i bilety do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Rozpoczęliśmy trekking wąską doliną i szeroką, miejscami usypaną z kamyczków drogą. Prowadziły nas 2 równolegle w tym miejscu biegnące szlaki: żółty na Kondracką Przełęcz i niebieski na Małołączniak. Rozpocząłem z Jaśkiem zabawę w szukanie oznaczeń szlaków, a że niebieski to jego ulubiony to zawsze pierwszy wyhaczał malunki na drzewach lub kamieniach. Wtedy dało się słyszeć dobitne Jaśkowe: „Niebieskie to jest!!!”. W pewnych momentach czułem się trochę jak w Wąwozie Homole w Pieninach. Wąska, V-kształtna dolina, strome i w bliskiej odległości, porośnięte drzewami zbocza. Małołącki Potok dopełniał całości generowanych przeze mnie odczuć. Tak pięliśmy się delikatnie pod górę w rozmowach na różne tematy. Po około 2 kilometrach krajobraz stał się bardziej tatrzański. Zdecydowanie zaczęło nas otaczać więcej iglaków i dużych głazów, które zostawił tutaj kiedyś pełzający lodowiec. Stromizna podejścia także dała o sobie znać, zyskiwaliśmy bowiem znacznie szybciej metry w pionie. W końcu dotarliśmy do rozwidlenia szlaków, a naszą trasę postanowiłem delikatnie wydłużyć. Udaliśmy się więc trochę dalej ścieżką wzdłuż żółtych oznaczeń do Wielkiej Polany Małołąckiej.
Przy ławeczkach zrobiliśmy pierwszy stop, by Staszek mógł poleżeć na stole i być ponoszonym przez Babusię i Tatusia. Jasio natomiast harcował wśród korzeni i wyszukiwał najpiękniejsze kamienie, których chciał zabrać ogrom, a pojemność dłoni ograniczała mu te zapędy. Nad Kondracką Przełęczą wisiała ciężka, ciemna chmura, która skutecznie przysłaniała zachodni grzbiet Giewontu i Kondracką Kopę. Nad łąką natomiast w najlepsze operowało Słońce. Całą swoją mocą i majestatem zsyłało na nas wszechogarniające ciepło. Po 15 minutowym popasie i sesji zdjęciowej nastał czas pakowania przekąsek oraz dzieciaków. Udaliśmy się czarnym szlakiem o potocznej nazwie „ścieżka nad reglami” w kierunku Przysłopia Miętusiego. Mocno i kamieniście pod górę i czasem trochę w dół sprawiało mały problemat Basi, która dzierżyła Stasia przed sobą i dzięki temu miała ograniczone pole widzenia na sytuację pod nogami. To już czas najwyższy na plecakowe rozwiązania chustotrekkingu. Do tej pory na szlaku byliśmy praktycznie sami. Jedynie w oddali Doliny Małej Łąki majaczyła postać piechura, a po drodze minęliśmy się może z trzema zespołami turystów.
Przysłop Miętusi
Docierając do kolejnego punktu trasy złączyliśmy się z większą grupką turystów, którzy w to miejsce zmierzali z turystycznej autostrady – Doliny Kościeliskiej. Przyzwyczailiśmy się już do „ochów” i „achów” na temat zaplątanego w chustę Stasia, że taki malutki, a już w górach. Zawsze to miłe jak ktoś zagada, bo wtedy zazwyczaj wywiązuje się pełna ciepła rozmowa na tematy górskie i nie tylko. To lubię i lubimy ???? Tutaj już bez zatrzymywania (ze względu na sporą ilość ludzi) zrobiliśmy kilka fotek, nasyciliśmy oczy granią Czerwonych Wierchów z najbardziej wybitnymi z tego miejsca kopułami Krzesanicy i Małołączniaka. Podążyliśmy dalej w kierunku Doliny Kościeliskiej. Na tym odcinku jednak doszedł nas ruch i turystyczna masoneria. Jedni wchodzili, inni schodzili i zasadniczo nie było chwili na jakąkolwiek spokojną kontemplację. Automatycznie przyspieszył nam się krok i bardzo szybko dotarliśmy do wlotu doliny.
Patenty na deszcz
Na krzyżówce przyszła ulewa więc przydały się artefakty przeciwdeszczowe, które profilaktycznie zabraliśmy z samochodu, ale nie zastanawialiśmy się nad praktycznym ich użyciem: 2 pałatki, 2 parasole i 2 kurtki przeciwdeszczowe. Wszystko spełniło swoją rolę idealnie. Ja ubrałem kurteczkę biegową, śpiącego Jasia natomiast okryłem solidnie moją, pancerną kurtką przeciwdeszczową wraz z kawałkiem nosidła trekkingowego. Dodatkowo wziąłem parasol i rozłożyłem nad młodym Śpiochem. Basia ubrała pałatkę na siebie i Stasia, tak że mu tylko głowa wystawała. Moja Mama zadowoliła się solidną pałatką, pod którą znalazł się też plecak. Tak w mocnym deszczu doszliśmy do parkingu przy wlocie do Kościeliskiej. W pierwszej spotkanej karczmie kupiliśmy szarlotkę i kawę oraz, albo przede wszystkim nakarmiliśmy Stasia. W tym czasie deszcz ustał, więc korzystając z okna pogodowego udaliśmy się drogę powrotną czarnym szlakiem jednak tym razem „ścieżką pod reglami”. Spacerkiem z widokiem na Zakopane i Gubałówkę, raz bliżej drogi, raz dalej podążaliśmy szutrowym traktem odzyskują znowu turystyczny spokój. 300 metrów przed samochodem uderzyła w nas kolejna ściana deszczu. Na szczęście parking był pod rozłożystymi koronami drzew, więc ten nas mało co moczył. Rozpakowaliśmy się szybko i wpakowaliśmy wszystko wraz z Młodymi i Nami do mobila i tak zamknęła się nam 11 kilometrowa pętla.
KRZEPTÓWKI: Przebojowa druga część dnia
Rozmyślając co jeszcze tego dnia można urobić podążyliśmy samochodem pod Polanę Szymaszkową na obiad, a następnie na Mszę Świętą do Sanktuarium na Krzeptówkach. Nie można pominąć tego odcinka w całokształcie. Jasiek wchodząc do Świątyni, początkowo speszony, powoli, ale systematycznie rozwijał swoją strefę komfortu. Najpierw plątał się między nogami i zaczepiał innych, potem odchodził trochę dalej, by w końcu zdecydować się na wycieczkę środkiem kościoła pod ołtarz. To wszystko było spoko i nawet miłe. Wszedł Młodzieniec za barierki i patrzył na księdza, który właśnie zabierał się za czytanie Ewangelii. Ten uśmiechnął się do Jasia i sielanka trwała. Tak oto Jan raz chodził, raz siedział, a czasem kładł się przed ołtarzem zabierając uwagę wiernych i pozostałych dwóch księży. Na tym jednak się nie skończyło. Akurat w czasie jego poszerzania horyzontów wokół ołtarza podszedłem do pierwszej ławki będąc jedynym stojącym. Jak to dobrze i u siebie porozwijać tę strefę. Miarka przebrała się, kiedy Jasiu wszedł za ołtarz i zmierzał do Najświętszego Sakramentu. Nie znam prawideł dokąd mogą młode dzieci sięgać, ale uznałem, ze chyba Młody zaszedł za daleko i postanowiłem interweniować. Podszedłem z lewej strony ołtarza próbując złapać Syna, a ten… ucieka. Więc próbuję z drugiej strony, a Jasiek znalazł sobie zabawę w uciekającego. Zebrałem się w sobie, wszedł na ołtarz, wziąłem go bez ceregieli i udałem się środkiem kościoła na nasze miejsce. Zewsząd oczy. Jedne uśmiechnięte i rozbawione, inne gromiące. Ot tak, jak to w społeczeństwie. Cała paleta emocji ????. Przez następną część Mszy Świętej Jasiek był totalnie nieznośny i robił wszystko by zwrócić na siebie uwagę. W końcu przytrzymałem go w jednym miejscu i z wielkimi męczarniami dotrwaliśmy do końca liturgii. Na koniec pojechaliśmy do Łapszanki by zalokować się w pokoju. Zjedliśmy kolację i przeszliśmy drugi epizod batalii z Niepokornym, by zasnął. Był wykończony i kończył siebie oraz innych dokoła. Pełni pokory i cierpliwości zgasiliśmy światło i posnęliśmy w pieron…
Data wyjazdu: 14.07.2019
Jeżeli chcesz poznać przygody drugiego dnia podczas zdobywania szczytu Magurki z wieżą widokową w Gorcach to zapraszam:
WYCIECZKA TRASĄ DYDAKTYCZNĄ NA MAGURKI I MIEJSCE KATASTROFY BOMBOWCA LIBERATOR W GORCACH