Dzień 8, 25.07.2013 Rest
Wstajemy dosyć późno, płacąc starszej pani Francuzce za nocleg, która ni hu-hu po angielsku nie śmiga. Wręcz nakazuje by do niej mówić w jej macierzystym języku :). Odopoczywamy i jedziemy zwiedzać Chamonix. W psychice nastawiam się i myślę o górze.
Dzień 9, 26.07.2013 Operacja „Mont Blanc”
Trasa: Bellevue – schronisko Le Refuge du Goûter
Spakowani na ciężko stylem klasycznym alpejskim z całym dobytkiem wyruszamy o godzinie 8 na nasz cel numer jeden! Z poziomu campingu około 1000 m.n.p.m. kierujemy się w stronę kolejki gondolowej Les Houches. Tam zaczynamy treking w lesie pod górę. Prawie beskidzkie klimaty, gdyby nie rosnące wokół świerki zamiast buczyny karpackiej :). Po około 2 godzinach docieramy do górnej stacji kolejki gondolowej na wysokości 1801 m.n.p.m., a pośredniej stacji tramwaju du Mont Blanc biegnącego z Le Fayet do stacji Nid d’Aigle znajdującej się na poziomie 2363 m.n.p.m. Akuratnie w momencie naszego przybycia tramwaj z masą sprzętowców kontynuował swoją trasę. My natomiast po krótkiej przerwie zaczynamy napierać torami kolejki tramwajowej.
Następna stacja pośrednia Tramway du Mont Blanc – Mont Lachat (2115 m.n.p.m.) świeci pustką. Tutaj znajduje się drugie zejście do Les Houches i szlak zaczyna odbijać od torów tramwaju. Idziemy tam w czworo, gdyż Dziadek wybiera prostszą trasę i kontynuuje marsz torami tramwaju. Nieopodal nas idzie trójka Francuzów z dwiema kobietami w składzie, którzy dołączyli z Les Houches na szlak właśnie w tym miejscu. Trawersujemy więc górę i po pewnym czasie coś zaczyna delikatnie nie grać. Dochodzimy do miejsca z tabliczką Les Ruines i trochę nerwowo szukamy tegoż miejsca na mapie. Zagaduję więc do Francuzki, która okazuje się być ogarnięta w górskich okolicach. Tłumaczy mi, iż właśnie kierujemy się drogą pierwszych zdobywców i dojdziemy spokojnie na szlak wiodący do Tete Rousse, gdyż oni podążają tą samą ścieżką. Uspokojeni kontynuujemy wędrówkę z ciężkimi worami na plecach. Po dwóch godzinach od opuszczenia torów i pokonaniu kilku bardziej eksponowanych miejsc docieramy do baraku Les Rognes położonego na wysokości 2768 m.n.p.m. W tym miejscu dochodzi także szlak z ostatniej stacji tramwaju Nid d’Aigle i obie ścieżki łączą się we wspólną, prowadzącą na schronisko Tete Rousse. Sam barak jest bardzo porządną, betonową konstrukcją. W środku znajdują się dwa piętrowe łóżka co daje cztery miejsca noclegowe z kocykami! 🙂 Natomiast budowla posiada dwa pomieszczenia na parterze i kolejne dwa na poddaszu. W sumie można by tam upchnąć na oko ze 30 osób na raz. Dziadek nas solidnie wyprzdził, więc po krótkiej przerwie kontynuujemy podejście.
Idziemy skałkową granią o znikomym stopniu trudności i około 14 lądujemy przy schronisku Tete Rousse (3167 m.n.p.m.). Rozbijamy namioty za obiektem tuż przy lodowcu i planujemy co dalej. Pogoda jest świetna. Cudownie widać Grand Kuluar wraz z spadającymi od czasu do czasu kamieniami oraz schronisko Le Refuge du Goûter. Obgadując plan ataku oraz patrząc na ludzi, którzy niepewnie szukają okazji, by bezpiecznie ominąć Rolingstonsy decydujemy się na wyjście około godziny 23. Zaczynamy więc swoją 5 godzinną wegetację w namiocie. Staram się zasnąć z całych sił, ale po prostu nie mogę. Świecące słońce oraz jakieś dziwne pobudzenie przeszkadza mi w odpoczynku. Po przeleżanych 5 godzinach wstaję i robię sobie kolację patrząc na zachód słońca i pięknie oświetlony Dom du Goûter. Jak się okazuje reszta brygady też praktycznie w ogóle nie spała.
Około 23 w totalnej nocy zabieram cały balast i wychodzimy z Dziadkiem zostawiając tylko rozłożony namiot drepczemy lodowcem w świetle czołówek. Po 30 minutach podejścia dochodzimy do Grand Kuluaru i planujemy jak go szybko przejść. W tym roku wyjątkowo jest cały ośnieżony a na samym środku płynie rwący strumień prosto w przepaść żlebu. Po chwilowym nasłuchiwaniu czy z góry nic się nie toczy, Dziadek startuje pierwszy. Dochodzi szybko do potoku i majstruje coś czekanem. Jakoś przedostaje się na drugą stronę i biegnie na koniec żlebu. Teraz moja kolej. Równie szybko dobiegam do potoku i kombinuję jak się przedostać na ścieżkę po drugiej stronie. Sam odcinek przed strumieniem zdążył już zamarznąć, więc zaczynam stawiać niepewne kroki z zabijać czekan o śnieg. Staję nerwowo w strumieniu patrząc w przepaść pode mną, mam świadomość że wywrotka może grozić najgorszym. Wspinam się nogami i rękami w górę strumienia i niezdarnie gramolę na ścieżkę, dalej sprawa prosta, szybkim krokiem zmierzam ku skałkom. Przybijam piątkę Dziadkowi, udało się przemierzyć kuluar bez przygód. Jak się później okazało drużyna Paździochów weszła w to miejsce bez raków, a Radek dostał kamieniem w rękę. Ileż szczęścia miała nasza druga ekipa! Osobiście w tym mroku i zlodowaceniu nie wyobrażam sobie przejścia tego odcinka bez raków, a oni tego dokonali. Podziw! Wypinamy raki i zaczynamy podchodzenie skałkową granią na stare schronisko Le Refuge du Goûter. Po ciemku sprawa jest odrobinę trudniejsza, gdyż nie widać ścieżki. Idąc przodem często ląduję w miejscu, z którego muszę zawrócić, bowiem droga kończy się przepaścią. W końcu trafiam pod koniec na via ferratę i już jak po sznurku około godziny 1 w nocy docieram na stare schronisko, które świeci pustkami, a mocny wiatr złowrogo świszczy między metalowymi elementami konstrukcji. Będąc samemu na takiej wysokości wśród tych złowrogich dźwięków można rzeczywiście się delikatnie przestraszyć… po 30 minutach dochodzi Dziadek z resztą ekipy więc szybko wbijamy się na śnieżną grań wytyczoną tyczkami z przewieszoną liną i po 5 minutach lądujemy na nowym schronisku. jest dobrze, mamy poziom 3817 m.n.p.m. 🙂