Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 6 – Pierwsze wyzwania nawigacyjne

16 maja 2019
Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 6 – Pierwsze wyzwania nawigacyjne

W drodze na Kamień
Dochodzę do nieistniejącej już miejscowości i pięknej doliny. Tutaj oczywiście szlak niebieski odbiega od granicznego przebiegu. Kilka krzyży, pozostałości cmentarza i czas powoli podchodzić ku kolejnemu wybijającemu się szczytowi – Kamień nad Jaśliskami (jeden z trzech w Beskidzie Niskim). Droga przez kilka kilometrów prowadzi leśnym traktem o dobrych warunkach nawierzchni, to też człowieka trochę psychicznie męczy, taka jednostajność. Docieram wreszcie do granicy, znowu pasuje coś zjeść, chociaż się boję.

Zjadłem kawałeczek mini-pizzy kupionej w sklepie-samochodzie. Do tego dokładam kawałek kanapki z Orlenu. O dziwo weszło. Hmm… zobaczymy co dalej. Napieram ostro pod górę. W końcu osiągam szczyt, chociaż do miejsca usypanego masą kamieni musiałbym odbić ze szlaku. Teraz odcinek w dół. Zbiegam wśród wielu cmentarzy wojskowych z okresu I Wojny Światowej.

Wschodnie stoki Kamienia nad Jaśliskami. Odnowione cmentarze z okresu I WŚ.

Oj sporo to trójstyku granic Polski, Ukrainy i Słowacji…

Na wspomnienie książki Andrzeja Stasiuka „Jadąc do Babadag”

Przemierzam bezkres szlaku granicznego po drodze spotykając bardzo ciekawe miejsce, chociaż w opiece należące do Słowaków – rezerwat przyrody Haburskie Raselinisko. Ogromne bagnisko na granicy. Kiedyś tu był pewnie staw, potem zrobiło się torfowisko. Wszystko zalega na nieprzepuszczalnych skałach. Bardzo fajnie się przez to szło – po takiej falowanej, belkowanej ścieżce.

Tak się jawi Czeremcha schodząc z Tokarni.


Jasiel
Dalej łąkami i w końcu jest! Tabliczka z informacją o zejściu do Jasiela. Zbiegam do kolejnej pięknej doliny, gdzie kiedyś tętniło życie, a dzisiaj tylko dzikie jabłonie i krzyże w szczerym polu. Mijam pomnik kurierów beskidzkich, docieram do pola namiotowego na czele z pomnikiem poświęconym poległym żołnierzom WOP.

Przez Jasiel przechodzi szlak Kurierów Beskidzkich – Jaga-Kora, którym podążał jeden z najwybitniejszych: Jan Łożański pseudonim „Orzeł”

Tutaj rozmawiam z miłym Panem – bazowym, który właśnie opiekował się paleniskiem. Jem plecakową strawę pod wiatą i przychodzi deszcz. Jak przyszedł, tak poszedł. Zbieram się i napieram na granicę z powrotem.

Gdzieś przed zejściem z granicy do Jasiela. Rezerwat „Haburskie Raselenisko”.

Podchodzę szybko pod Kanasiówkę, potem Wielki Bukowiec i wieża, na którą wyjść jest ciężko – tylko na własną odpowiedzialność, a nagrodą jest to, że nic nie widać, bo wieża nie wystaje ponad granicę drzew. Cóż… Pomykam dalej granicą w kierunku przełęczy Radoszyckiej, przez Danawę i Średni Garb.

Jasiel.

Pomnik Kurierów Beskidzkich, na którego poświęceniu był także Jan Łożański.

Baza namiotowa w Jasielu.

Super! Gastro się włączyło, męka żołądkowa odpuściła i nie chwyta więcej! W końcu docieram do przełęczy. Tutaj tabliczka z napisem 2 godziny do Siwakowskiej Doliny (notabene to nazwa szczytu). Wbijam sobie do głowy, że przemknę to szybko. Jest to zdradliwa polityka, gdyż minuta za minutą ciągnie się niemiłosiernie. Myślałem, ze dam radę w 30 minut. Tymczasem las, las, las bukowy… Docieram wreszcie do szczytu. Postanowione! Idę na nocleg do Nowego Łupkowa. Jeszcze godzinka i jestem w miejscowości. Akurat dotrę na 21. Ha! Nic bardziej mylnego. Trafiłem na pierwszy z najgorzej oznaczonych odcinków Niebieskiego Szlaku.

Wielki Bukowiec (Pasika, Wysoki Horb) i dawna wieża widokowa. Dzisiaj trudno dostępna, a szczyt nie sięga ponad koronę drzew.

Przełęcz Radoszycka. Szlak Dobrego Wojaka Szwejka. Całkiem słuszny cytat tutaj zawarty jest. Odnieść można do naszych czasów: „Jak tam było, tak tam było. Zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”.


Wstyd
Mości znakarze – proszę się wstydzić! Oznaczenie szlaku na tym odcinku (Siwakowska Dolina – Łupków) woła o pomstę do nieba!!! Szlak wiedzie chaszczami, bagniskami i moczarami, trzeba przedzierać się przez młodniki. Jedna, wielka masakra. Mam nadzieję, że ta relacja poruszy odpowiednie służby by zaopiekowały się tym odcinkiem. Być znakarzem to znaczy dzierżyć pewne brzemię, są odpowiednie (wiem, że bardzo mierne) fundusze, zniżki oraz ogromny zapał. Czyż nie tacy ludzie są znakarzami? To znaczy dbać o szlaki, albo je w pieron usunąć! To co się tam aktualnie dzieje to katorga. Albo ekipy to poprawią, albo niech zlikwidują ten szlak i wymarzą go z map, bo nikt tamtędy chodził nie będzie ze względu na amazońskie trudy. Z tego co zasłyszałem od mieszkańców – nikt tym odcinkiem niebieskiego szlaku nie chodzi, bo się po prostu nie opłaca, nie da ze względu na jego stan. Albo w jedną stronę, albo w drugą. Tak być nie może. Koniec końców ściąłem szlak i poszedłem na azymut lądując przy starej stacji w Łupkowie. Zdenerwowany cała sytuacją poszedłem według własnej logiki, bo tak uznałem za stosowne.

Słowacki punkt przetrwania z kozą w środku 🙂

Szlak zejściowy do Nowego Łupkowa.


Nowy Łupków – nocleg tylko u Pani Bożeny Gosztyła!
Następnie niedaleko Chaty na krańcu Świata odbiłem do Nowego Łupkowa, gdzie miałem już zaklepany nocleg u Pani Bożeny Gosztyła. Dzwonię i dowiaduję się, że mam gdzieś skręcić i iść prosto pod jakiś nowy dom, pośród ciemnej nocy. Skręcam z drogi głównej, idę, ciemno, głucho, nic się nie świeci, nic nie widać. Myślę sobie – kicha. Miałem być o 21 a już jest 22. Chciałem iść o 22 spać, a tymczasem dopiero szukam miejscówki. Siadam zrezygnowany i podwójnie wkurzony pod jakimś domem. W końcu przyjeżdża samochód i słyszę głos ze środka, nakazujący by wsiadać. Kurcze czyżby koniec żywota? Może zaciukają zmarnowanego i zmęczonego turystę? Co się okazuje, 50 metrów dalej jest właściwy domek. Zapalają całą chałupę. Dwie Panie ogarniają jedzenie. W oddali słychać muzykę dobiegającą echem z miejscowości, myślę jakaś duża impreza. A tutaj wyrywają się do mnie z ogniska zabawy, by mi pomóc. Dostałem ciepłą kaszankę, do tego gar pysznych pierogów, herbatę i prowiant na cały następny dzień. Micha zaczęła mi się cieszyć. Do tego miły Pan zabawiał mnie rozmową. No wszyscy do rany przyłóż. Woda zdążyła się zagrzać w centralnym. Zostawiają mnie samego. Jem, ogarniam się powoli, myję się oraz piorę skarpety. Drugi dzień noclegowy jak, dla mnie w pierwszej klasie. Kładę się spać znowu koło północy. Nie miałem pojęcia, że to ostatni mój normalny, cywilizowany nocleg…

U Pani Bożeny Gosztyły i ekipy, która mnie uratowała!

0 komentarz

Mogą cię także zainteresować

Napisz co myślisz