Dzień 5, 22.07.2013 Operacja „Marmolada”
Poranny dźwięk Dziadkowego zegarka stawia mnie na nogi około 6:30. Gramolę się na zewnątrz namiotu i podziwiam widoki dokoła, a są one zapierające. Jezioro zaporowe, pełno skalistych szczytów i pasm oraz tuż przed nami bijące do góry pasmo Marmolady. Podziwiam tak widoki przez 30 minut racząc się konserwą turystyczną z niedobrym, włoskim chlebem i ketchupem. Budzę powoli chłopaków i zaczynamy pakować plecaki do ataku na szczyt i pierwszego, prawdziwego zmierzenia się z żelazną drogą.
Ku namowom Dziadka, a i po części małego zapasu czasowego decydujemy uderzyć kolejką koszykową na wysokość 2633 m.n.p.m. pod schronisko Rifugio Pian dei Fiaconi kosztem 9 Euro w obydwie strony. Tam mając przed sobą szczyt idziemy ścieżką prosto do góry bez mapy i wcześniejszego ogarnięcia tego tematu. Już po 5 minutach spotykamy ogarniętą rodzinę Polaków, którzy dokładnie penetrowali tereny Dolomitów. Dowiadujemy się, że istnieje piękniejsza droga, która wiedzie kamieniami na zachód, a potem odbija na południe i rozpoczyna się piękną via ferratą. Polacy niestety nie kierowali się tą trasą, gdyż odradził im to miejscowy przewodnik ze względu na zaśnieżenie niektórych odcinków. Nie bezpodstawne to były uwagi, gdyż rzeczywiście w kilku miejscach ferrata była przysypana śniegiem i trzeba było kotwiczyć ręce w śniegu, co uratowało mnie raz przed osunięciem się w przepaść :). W ten sposób młodzi kozacy, niezrażeni skierowaliśmy się szlakiem 606 ku tej rzekomo jednej z ciekawszych dróg żelaznych. Po pokonaniu nietrudnego jęzora lodowcowego tylko za pomocą czekana dochodzimy do skałek, gdzie zaczyna się przygoda i ekspozycja. Do samej góry ciśniemy w podniecie drabinkami i eksponowaną granią pod sam wierzchołek, który wita nas schroniskiem, ludźmi i krzyżem. Punta Penia, najwyższy szczyt Dolomitów zdobyty!
Ze szczytu schodzimy drogą, którą wspinali się Polacy. W gwoli ścisłości spotkaliśmy się z nimi na szczycie gdzie zaoferowaliśmy sobie grupowe zdjęcie :). Początkowo droga idzie lodowcem, a następnie zaczyna się skałkowe zejście via ferrata. Po niewielkim tym razem odcinku znów trafiamy na szeroki jęzor lodu, który prowadzi nas pod sam wyciąg koszykowy. Drużyna Paździochów wybiła do przodu, ja natomiast podchodzę jeszcze trochę schodkami by obejrzeć pobliski bunkier z I WŚ, rozmawiam z Niemcem co do topografii terenu i zjeżdżam w dół około godziny 16. Zafascynowany górami kupuje mapę Dolomitów i myślę powoli, by tu w przyszłości wrócić :). Na campingu oczywiście jedzonko i obowiązkowe mycie, tylko gdzie? Podchodzę pod pierwszy obiekt i schodzę do głęboko wciętego potoku, który niesie ze sobą wodę prosto z topniejacego lodowca, czyli o temperaturze około 0°C. Po szybkim myciu, świeży i umyty wracam na camping i zbieramy się do dalszej trasy. Po godzinie pakowania znów do Dodga. Kierujemy się przez Milan północną autostradą Włoch notując około godziny 23 29°C na zewnątrz. Masakra, jak tu ludzie dają radę!
EURO ALPY TRIP
poprzedni post