Dzień 1, 18.07.2013 Grunt to jakoś się upchać
Z lekkim opóźnieniem chłopaki po starcie z Warszawki i obiadku u babci zjawili się u Dziadka w Rzeszowie, spakowali tobołki i pocisnęli do mnie. Osobiście cały dzień przeżywałem swoją małą tragedię. Mianowicie źle obciąłem paznokieć w prawej nodze przez co paznokieć zaczął mi wrastać w skórę. Niczym opętany, w amoku przez parę godzin starałem się temu zaradzić na co zużyłem masę chusteczek i z palca popłynęło niemało krwi. Koniec końców sprawę tylko pogorszyłem, palca doprowadziłem do totalnej destrukcji i tym sposobem upadły mi całe morale. W rozpaczy nawet na szybkiego pojechałem do ośrodka zdrowia gdzie dostałem tylko maść i bezradne spojrzenie pani doktor… Tym sposobem rozważałem w ogóle pozostanie w domu i darowanie sobie wyjazdu.
Około 19 przybywają do mnie Łukasz, Paweł z Dziadkiem na pace i zaczynamy pakowanie, a raczej upychanie mojego sprzętu. Totalnie smutny i bez entuzjazmu wrzucam swój szpej wraz z żarciem. Ledwo co się wszystko pomieściło, a i tak zostawiamy u mnie m.in. zagłówek, kocyk, poduszkę. Patrząc na ten ścisk i ledwo zamykającą się klapę bagażnika trochę z przerażeniem błąkała się myśl po głowie – jak my tu jeszcze dopchamy Radka? No nic, startujemy. 3 godzinki i docieramy do Skawiny po naszego ostatniego kompana. Stawiamy wszystko na jedną kartę, wyrzucamy koło zapasowe, w którego miejsce idealnie mieszczą się prawie wszystkie śpiwory oraz wyautowaniu ulegają inne klucze i pierdoły np. moje halóweczki cichobieżne. Spakowani do granic możliwości z plecakami na kolanach i karimatami przewieszonymi przez środek samochodu ruszamy niczym konserwy na naszą wyprawę :). Szybko nocą przemierzamy Polskę przekraczając granicę w Cieszynie, dalej autostradą przez Czechy i Richtung nach Österreich.