Wchodząc rok temu na najwyższy szczyt Niemiec Zugspitze 2962m n.p.m. z uroczego Hammersbach naszą uwagę przykuł inny kolos – Alpspitze. Ogromna i przygniatając piramida z widocznym krzyżem na samej górze przyciągała wzrok i rzucała w cień całą resztą. Nic innego tak nas nie czarowało swoim ogromem, rozpiętością skały i majestatem. Byliśmy całkowicie pochłonięci tym widokiem słysząc zaproszenie by kiedyś tu zawitać.
Alpy Bawarskie – Alpspitze w cieniu Zugspitze
Minął rok od wypadu w Alpy Bawarskie. Magia magią, ale jest tyle terenu i gór do zwiedzenia, że plany o Alpspitze odłożyliśmy na bliżej nieokreśloną, szeroko pojętą przyszłość. Tym razem kierowaliśmy się w sentymentalną podróż w Dolomity, jednak pogoda skutecznie odroczyła plan szybkiego dojazdu w krainę ostrych turni. Będąc w trasie gdyż ta ma największe znaczenie i jest celem nadrzędnym postanowiliśmy sprawdzić gdzie w „okolicy” jest lepsza pogoda. Od Triglava przez Wysokie Taury postanęliśmy na terenie okalającym Garmisch-Partenkirchen. Po szybkim namyśle stało się jasne, że majestatyczny szczyt z naszych wspomnień wzywał. Tak oto jadąc przez Austrię i okolice Salzburga wkroczyliśmy na dobrze nam znaną trasę przez tereny wokół Berchtesgaden. Późną porą dostaliśmy się do Mittenwaldu, skąd udaliśmy się w kierunku Ga-Pa. Po drodze natknęliśmy się na miłą zatoczkę położoną za miastem w środku lasu. Decyzja nie mogła być inna jak zostać tutaj i dobrze wyspać się przed kolejnym dniem.
Poranek w Garmisch-Partenkirchen i kawa
Spokój, cisza, las. To nam towarzyszyło przez całą noc. Po porannym zebraniu się i śniadaniu pojechaliśmy do stolicy Alp Bawarskich i sportów zimowych. Miasto dobrze pamiętaliśmy z ostatniego wypadu, także z pewnością wjechaliśmy od wschodniej strony mijając po drodze znajomo wyglądającą kawiarenkę. Tak to przecież tam piliśmy rok temu kawusię i wgryzaliśmy ciacho! Skoro rok temu ten poranny obrządek przyniósł sukces w postaci zdobycia Zuga, tym razem nie mogło być inaczej. Tradycja ma swoje zwyczaje i rutyny których nie można pominąć. Odbyliśmy więc swoją pudżę. Zaparkowaliśmy na wolnym miejscu, a wrota kawiarenki stały otwarte. Na tapet poszła wyborna kawa ze świeżym ciastowiem. Zadowoleni i spełnieni z nadzieją i radością patrzyliśmy na chmury dokoła z miłością. Wiedzieliśmy, że nie zrobią nam żadnej krzywdy. To miał być szczęśliwy dzień.
Dojazd pod Alpspitze
Busikiem obraliśmy kierunek ku Hammersbach by zatrzymać się w Grainau na dużym parkingu pod leżącymi obok siebie stacjami kolei linowej pod Krezuzeck 1719m n.p.m. oraz Osterfelderkopf 2057m n.p.m. skąd startuje większość ekip chcących zdobyć Alpspitze i gdzie znajduje się słynny AlpspiX, o którym więcej słów później. Kultura onieśmieliła mnie gdy odczytałem zasady parkowania. Cały dzień darmowy, ale jeśli chcemy zostawić samochód na noc – płacimy 9 Euro. Jak dla nas to bomba gdyż mieliśmy postój za darmo, dla chcących jednak zostać tutaj na noc lub idąc w góry i spać w schroniskach – dodatkowy koszt. Suma rozrachunku jest jednak ogromnie na plus, gdyż na normalnym takim parkingu płacilibyśmy za czas postoju niezależnie od pory dnia. Chcąc spać i zostawiać samochody są inne parkingu i miejscówki ku temu.
Poranne i bardzo powolne zwleczenie się z posłania oraz spokojna kawusia rozciągnęły nam czas pierwszego dnia do tego stopnia, że po zebraniu całego sprzętu na szlak wyszliśmy dopiero o 11. Z klasycznego punktu widzenia doświadczonej osoby start się o tej porze w wysokie góry jest skrajnie nieodpowiedzialne. My jednak nie zakładaliśmy, że będziemy zdobywać szczyt na 100%. Późna godzina oraz zalegające dokoła chmury wraz z potężnymi skałami dokoła budziły w nas szacunek. Celem nadrzędnym był trekking i próba podejścia gdzie się da wraz z rozsądnym i bezpiecznym zwrotem.
Trekking pod Kreuzeck
Asekuracyjnie uprząż, kaski i lonże zabraliśmy ze sobą. Opcji było dużo. Wszak można było po drodze przenocować w którymś obiekcie i zdobycie szczytu zacząć następnego dnia. W rozmyślaniach, ale zbytnio się na nic nie nastawiając poszliśmy w górę. Teren od razu łapał pion. Niby droga szutrowa i szeroka, przeznaczona dla pojazdów czterokołowych, silnik jednak miał tutaj sporo do roboty. Pozytywny aspekt takiego terenu to szybkie zdobywanie wysokości. Pocieszeni perspektywą szybkiego łapania metrów nad poziomem morza szliśmy krok za krokiem mijając po drodze krowy, kozy i owce. Te miały życie! Cudne widoki, ale te podejścia… Trzymaliśmy się drogi w pewnym miejscu ją porzucając udaliśmy się szeroką łąką by skrócić serpentynę która optymalnie pokonywała mocne nachylenie terenu. Po ponad godzinie dotarliśmy na górnej stacji kolei pod Kreuzeck pokonując prawie 4km i 700m podejścia co wydało się nam trochę kosmosem.
Podejście na Osterfelderkopf
Szło się jednak dobrze i nawet nie zatrzymując ciał na posiłek udaliśmy się w dalsze napieranie do góry. Chyba ta kawa i ciasta były odpowiedzialne za ów motorek. Poczęło mocniej wiać, ściemniło się i pogroziło nam trochę kropelek z nieba. Mgła ogarnęła nas kołdrą. W tym momencie jeszcze jednak nie było żadnego zagrożenia, ni potrzeby by schodzić. Trasę obraliśmy przez szczyt pośredni – Haufleitenjoch, z którego roztaczały się piękne widoki na Hollental, Zugspitze, grań Jubilatkę i Alpspitze które na chwilę pokazało nam swój cały majestat. Warto było tutaj podejść i zdobyć jeszcze więcej metrów by popatrzeć na te wszystkie formy. Zeszliśmy na przełęcz ku skrzyżowaniu szlaków. Rozpoczęła się ostatnia ściana do górnej stacji kolei. Dochodząc na miejsce znów nie zatrzymaliśmy się, poszliśmy dalej ku via ferracie, dobrze szło.
Alpspitz Ferrata
Przy pierwszym zetknięciu się ze skałą postanowiliśmy założyć uprząż, kaski, lonże i rękawiczki rowerowe na łańcuchy. Dostaliśmy się do kolejnego skrzyżowania, gdzie można było zadecydować o kierunku „wspinaczki”. Postanowiliśmy skałę zaatakować z północnego-zachodu, a zejść wschodnim obejściem. Wybiła godzina 14, wszystkie ekipy w tym czasie schodziły i mijaliśmy się z nimi podczas naszego ubierunku. Zespoły kilkuosobowe, klienci z przewodnikami. Wszyscy sznurkiem byli już pod schroniskiem, dla nas najlepsze dopiero się zaczynało. Na rozwidleniu poszliśmy w prawo, przed naszymi oczami pojawiły się liny przewieszone przez skalną ścianę.
Via Ferrata to żelazna droga, więc rozciągnięta lina zapaliła nam w głowie czerwoną lampkę. Droga ta jednak wydawała się najlepszą. Nie posłuchałem Barbary, weszliśmy w ten teren i od razu było jakoś trudno. Nie było gdzie postawić stopy, trzeba było się mocno wysilać i czasem nawet kłaść na skale. Po kilkunastu metrach walczenia ze ścianą Basia doszła do wniosku, że to bez sensu i jest za trudno. Dla mnie oczywiście też. Pokonani zeszliśmy do punktu startu z nie mniejszymi trudnościami. Coś tu nie grało, pisali, że via ferrata na ten szczyt jest łatwa. Zeszedłem niżej i złapałem przewodnika grupy z zapytaniem gdzie jest „wejście” w drogę. Pokazał żleb na prawo od drogi którą startowaliśmy, bo jak się okazało była to droga stricte wspinaczkowa. Udaliśmy się na prawo we wskazane miejsce i rzeczywiście szlak od razu przywitał nas żelazną liną oraz klamrami. Ochoczo wpięliśmy się w drogę i poszliśmy w górę.
Wielkich Momentów ekscytujących na samej drodze jest całkiem mało. Ostatni odcinek wydaje się być mocno eksponowany i stromy, kto jednak nie ma problemów z przestrzenią potraktuje to jako przyjemne napieranie po skale. Najpiękniejsze były widoki na Zugspitze i grań Jubilatkę. Byliśmy w sercu Alp Bawarskich.
Burza pod Alpspitze
Wtem przyszły ciemne chmurzyska, pociemniało dokoła a w oddali walnęło kilkoma grzmotami. Postanowiliśmy chwilę przeczekać i posilić się orzeszkami. Chmura przeszła bokiem, a wyładowania były daleko. Wraz z ustąpieniem chmur niebo pojaśniało, a widoki się wyostrzyły. Uświadomiliśmy sobie, że byliśmy jednymi którzy o tej godzinie podjęli próbę wejścia na szczyt. Wszystkie ekipy już dawno zeszły. Rankiem jednak pogoda nie sprzyjała, a teraz wyraźnie się wypogodziło. Aniołowie nad nami czuwali. Bacznie i umiejętnie parliśmy dalej do góry.
Alpspitze 2628m n.p.m.
Nagle Basia krzyknęła.
- Widzę krzyż!
Wydawało się, że jeszcze sporo, tymczasem to już. Tak dobrze i uważnie się szło, że nawet nie badaliśmy odległości i dystansu. Weszliśmy na upragnioną piramidę! W głowie miałem pewne obrazy jak może wyglądać bycie tam na górze. Wyobrażałem sobie ogromnie małą ilość miejsca z potężnymi stromiznami z każdej strony. Imaginacja urastała do miana obłędu, śniło mi się to nawet po nocach. Tak zapamiętałem tę górę z moich obrazów z przed roku. Ostatnie podejście było zaiste strome i wymagało skupienia, użycia nóg i rąk. Tuż przed krzyżem jednak teren się wypłaszczył, a sam szczyt mógł pomieścić spokojnie wycieczkę, ale może nie szkolną. Odnoga południowa przechodziła w ostrą grań rozpoczynającą osławioną Jubilatkę, zmierzającą ku Zugspitze. Ten bezkres i wysokość dokoła budziły u nas najwyższe stany podziwu. To na prawdę warty zdobycia szczyt! Było już późno, choć widoki dokoła obłędne.
Wietrzna pogoda i chmury gdzieś tam daleko spowodowały, że nie rozsiadaliśmy się na długo. Szybka sesja zdjęciowa, zew radości i wschodnimi stokami rozpoczęliśmy schodzenie. Trawersem w piargach szybko traciliśmy wysokość, miejscami ślizgając się po niestabilnym podłożu. Stok przerodził się w litą skałę, gdzie odnaleźliśmy via ferratę. Niedługi to odcinek, ale wymagał skupienia i umiejętnego stawiania kroków. Zeszliśmy na plato, tutaj brzuchy już domagały się konkretnego jedzenia. Uświadomiliśmy sobie, że od startu nie jedliśmy nic konkretnego po za kilkoma partiami orzechów. Tak być nie mogło, zapakowaliśmy pyszne ciasteczka od Babci Beatki z pozdrowieniami i ruszyliśmy via ferratową ścianą do górnej stacji kolei.
AlpspiX i „Czy chcecie zjechać na dół?”
Ławeczka i jedzenie było naszym marzeniem. Jednak ze względu na zbierające się chmurzyska szybko podeszliśmy na platformę AlpspiX zawieszoną nad srogą przepaścią. Poleciałem pierwszy i zobaczyłem… Miękkie nogi, lufa w dół która powalała mnie na kraty. Basia nie zdążyła, w momencie jej wejścia ogromna chmura przykryła wszystko dokoła, a także to co pod nami. Tak już zostało. Wykonaliśmy telefon do Babci i do Młodych zajadając się konserwami. W tym czasie podeszło do nas dwóch panów z zapytaniem czy zjeżdżamy na dół. Było w okolicach 17 i ostatni kurs zabierał to co zostało na górze. Wokół rzeczywiście byliśmy tylko my i pusto, a panowie byli przekonani, że wskakujemy i zjeżdżamy więc należycie poganiali zasiedziałych turystów. Na odpowiedź, że schodzimy na nogach zrobili wielkie oczy i szyderczo się zaśmiali.
- Zu Fuss? Hehehe
Na to my też „hehe” i poszliśmy w mleku i we mgle na dół. Po drodze obieraliśmy inne kierunki, a samo zejście odbyło się do Hammersbach, gdzie połączyliśmy się z dobrze nam znaną trasą z przed roku na Zugspitze. O jakże wspomnienia w nas odżyły. Z samej dolinki widoki piękne że hej! Poszliśmy pod stacje koleji w Grainau rzucając ostatnie spojrzenia na Alpspitze i Zuga. Bardzo nas wyczerpał ten dzień, gdyż późno wystartowaliśmy, a wyszło grubo ponad 20km i 2km w pionie. Radość z dobrze wykonanej pracy wynagradzała wszystkie trudy! Staliśmy się fanami i specjalistami w najwyższych partiach Niemiec. No jeszcze trochę zostało, ale od czegoś się zaczyna i do czegoś się wraca :).
Parametry szlaku
- Parking: Grainau, parking przy wyciągu na Kreuzeck i Osterfelderkopf
- Dystans: 22,3 km
- Czas: 7-8 godzin
- Różnica wzniesień: +1995m/-1995m
- Poziom trudności: TRUDNY (trasa wymaga górskiego obuwia z agresywnym bieżnikiem, strome podejścia i zejścia, droga ubezpieczona typu via ferrata – obowiązkowe na wyposażeniu uprząż, lonża, kask. Łatwy )
- Pobierz trasę: Grainau_Alpspitze.gpx
Data wyprawy: 25.07.2021