Zagłębie turystyczne?
Tutaj kolejny mały problemat: gdzie zjeść ciepłą strawę w Ustrzykach Górnych o 7 rano? Wszystkie bary z Kremenarosem ruszają najwcześniej o 8 rano. Pukam i słychać ciszę, wszystko zamknięte. Dzwonię do hotelu górskiego PTTK i pytam czy da się coś zjeść. Pani mówi, że spróbuje coś załatwić. Dzwonię głodny i zniecierpliwiony kolejny raz, 3 minuty później Pani z recepcji mówi żeby wpadać. Przychodzę, staję pod restauracją, Pan kelner mówi, że nie ma szans. Odchodzę zdenerwowany na gościa, niepasującego do tego miejsca. To góry, a nie jakieś miasto! W górach są ludzie gór, a ten pan ewidentnie kompletnie pomylił miejsca. Odchodzę znowu, a miła Pani z recepcji woła mnie z powrotem – widocznie zrobiła nakaz niemiłemu Człowiekowi. Pan kelner otwiera z łaska i robi mi 2 jajecznice na boczku. Jem śmiało i łapczywie. Do całości dorzucam mu 2 zł napiwku. Niech ma! Ale proszę się również ogarnąć Panie kelnerze! To są góry i trzeba tak funkcjonować, jak ludzie gór!
Hej ku najwyższym szczytom!
Opuszczam hotel górski z poczuciem wdzięczności i sytości (kolejny raz śniadanie z ośmioma jajami). Umyłem się delikatnie w umywalce i pocisnąłem do sklepu. Wyszedłem kilka minut po 7, na szczęście sklep w centrum był otwarty. Zrobiłem zakupy z myślą, że aż do Dwernika, czyli przez około 40 kilometrów sklepu nie spotkam – nie pomyliłem się.
Pakuję całość z zapasem płynów i cisnę drogą 7 kilometrów do Wołosatego. Dochodzę do stadniny hucułów. Piasek wsypał mi się do butów i zaczął ocierać o pięty. Na szczęście na początku tej niedogodności dotarłem do małego sklepiku, wypiłem zimnego Tymbarka jabłko-mięta, wytrzepałem buty wysypałem cały piach. I dalej poszedłem pod budkę kasową Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Dobrze jest mieć licencję BPN która uprawnia m.in. do darmowych wejść na teren parku. Kilka fotek na Tarnicę i Szeroki Wierch i dawaj do przodu.
Na przełęcz wbiłem się na raz. Podejścia mi nie sprawiały problemów, gorzej zejścia. Po drodze mijałem pełno turystów, wręcz nazwałbym to nawałem ludności. Co krok turysta, cała wiata też zapchana o przełęczy nie mówiąc. Na najwyższy szczyt Bieszczadów nie wchodziłem, zresztą, po co skoro już w tym roku byłem około 7 razy (wycieczki przewodnickie). Schodząc do przełęczy Goprowców sprawa się trochę skomplikowała. Mianowicie kolana i mięśnie zaczęły puszczać.
Słońce świeci na niebie bez chmurek, jednak powiewa dość mocny wiatr. Wchodzę pod Krzemień i tam dopada mnie – tym razem porywisty zwiewający z grani wiatr. Wbijam na grań Bukowego Berda. Mijam kilkanaście grupek kolejnych turystów. Na Bukowym Berdzie i na podejściu pod Tarnicę – masy ludzi. Niestety, nawet im „cześć” nie mówię, bo nie odpowiadają – nie znając górskiej zasady (komercja popularnego miejsca).
Tymczasem kolejne pasmo – Magury Stuposiańskiej – pustki! Ani jednego człowieka na szlaku i już praktycznie do Rzeszowa bezludnie! Poruszając się po Bukowym zrobiłem przerwę na bułkę i smalczyk z mięsem, jakoś dziwnie to mi dobrze wchodziło. Dalej schodzę z grani, do lasu. Wiem, że tam czeka mnie wiatka i krótki przystanek na łyka Pepsi.
Chcesz przewinąć małego?
Zbliżam się do wiaty i słyszę głosy: „Hej, masz jakiś worek?” Myślę sobie, o co chodzi. Zaglądam do wiaty, a tam mama z tatą przewijają 9-cio miesięczną dziewczynkę. Zagaduję rodzinkę, opowiadając, że akurat chodzę do szkoły rodzenia i moja Basia za miesiąc rodzi. Do tej pory przewijałem tylko lalkę – manekina. Na to oni: „chcesz spróbować?”:) Wymigałem się, bo jeszcze na żywym materiale nie ćwiczyłem, a nie chciałem, by ich dziecko było pierwsze w moich rękach. Tak więc miło pogawędziłem na temat życia owej dziewczynki, nabrałem kolejnego skilla do bycia tatusiem i w drogę.
Długi zbieg lasem do Pszczelin-Widełek. Niedaleko jednej z zagród żubra, jakie tu w 1963 roku sprowadzono w celu ochrony i rozwoju populacji. Pogadałem z Panem z punktu kasowego na tym odcinku. Zjadłem kolejną porcję rozpoczętej konserwy z bułką i ruszyłem na Magurę Stuposiańską. Ciężko się startowało, ponieważ szlak wiedzie moczarami, bagniskami i pokrzywami sięgającymi po kark w początkowej fazie. Po 10 minutach błądzenia znalazłem zbawienny strumyczek i ścieżkę. Dalej oznakowanie było już w porządku. Góra zalesiona, aczkolwiek konkretna, ponad 400 m podejścia w pionie, lasem, wśród buków. Dochodzę do rozwidlenia szlaków na Kolibę i na Caryńską, po lewej stronie cały masyw staje przede mną na oścież. Ja jednak konsekwentnie kroczę niebieskim szlakiem na Magurę. Docieram do szczytu. Co prawda 1016 m.n.p.m. jednak podejście dało mi dziwnie popalić. Siadam, piję łyk Coca-Coli i patrzę na pasmo Otrytu. Wiem, że tam czeka mnie walka z psychiką – długi odcinek granią i również długie zejście do Polan. No cóż zobaczymy jak i co będzie.
Schodzę z góry. Szlak jest na szczęście dobrze oznakowany, miejscami pociągnięty moczarami, bagniskami oraz chaszczami po pachy. Jak widać rzadko ktoś tędy chodzi. Dobrze, że oznakowanie jest w porządku.