Dzień 14, 31.07.2013 Powrót do kraju z bonusową przygodą
Rozłożeni znów pod ławeczkami budzimy się około 8 i każdy z osobna idzie do rzeki płynącej z topniejącego lodowca. Woda oczywiście niesamowicie zimna, co nie zraża mnie wcale, by się umyć od stóp do głów. Tak też czynię. Jedziemy pod nasz dobry sklep Aldi w celu zrobienia zakupów i wracamy na miejsce noclegu. Zajadamy tanie jedzonko, następnie pakujemy skrzętnie nasze toboły do bagażnika, które tym razem wchodzą już całkiem na luzie za sprawą ubywającego ciągle jedzenia. Około godziny 11 wyruszamy w długą podróż do kraju.
Kierujemy się przez Monachium, Dresden i w Zgorzelcu przekraczamy granicę. Po parunastu kilometrach wreszcie kupuję ciastka w rozsądnej cenie za złotówki :). Około 21 docieramy do Skawiny, gdzie mama Radka wita nas pysznymi kanapkami, ciastkami, napojami i chipsami, a sam kompan wyciąga wiadomy trunek na stół. Ja z Pawłem nie pijemy gdyż od tej pory będę prowadził ropniaka. Po imprezie około po północy żegnamy się z Radosławem i opuszczamy Skawinę. Jak byk, świeci się rezerwa i stacja benzynowa po drodze też mocno się świeci. Jednak jedziemy dalej. Dobrze się jedzie, autostrada, szósty bieg i prosto do domu. Jednak za mało przygód. W pakiecie zdechło nam auto z powodu… braku paliwa. Klnąc pod nosem pchamy rumaka na autostradzie 20 km przed Tarnowem. Oczywiście nikt zatrzymać się nie chce i stop nie działa. Dziadek zczaił zjazd po trzech kilometrach i jakąś stację. Tak też czynimy. Pchamy pojazd a przy zjeździe z autostrady wskakujemy z tyłu na pakę i na luzie rozwijamy zawrotną prędkość 40 km/h, a wiatr we włosach się czuje. Następnie dalej pchamy wózek, a samochody mijają nas rowami i czym popadnie. Po 3 kilometrach wreszcie zamigotały światełka Orlenu. Przy samej stacji przegapiamy skręt i musimy z powrotem popychać auto, by skręcić na wjazd, pod sam dystrybutor jak na złość też prowadziło wzniesienie. Racząc się sokiem bananowym samochód dostaje dawkę ropy, jednak wynika kolejny problem. Nie chce srebrna strzała odpalić. Łapiemy więc pobliskiego klienta stacji i odpalamy maszynę z kabli. Dalej prowadzę już bez przygód do samego Rzeszowa. Około 4:30 pojawiamy się u mnie. Wyrzucamy całość na mój podjazd i segregujemy swoje łachy. U mnie obiadek, sałateczka, wiśniówka, co kto zapragnie. Po godzinie małego wspominania opuszcza mnie moja ekipa i tak kończymy tę zwariowaną przygodę! 😀