Folusz, Diabli Kamień z pełnym Składem

15 czerwca 2019
Folusz, Diabli Kamień z pełnym Składem

To miał być nasz pierwszy wspólny, górski wyjazd w nowym, pełnym składzie ze Stasiem na pokładzie. Czekaliśmy trochę ze względu na jego mały wiek (4 miesiące) i pogodę, która do tej pory nie sprzyjała wypadom na spacery a tym bardziej w góry. Czas upałów i to nadmiernych w końcu nastał, więc zabraliśmy się do organizacji pierwszego, testowego wyjazdu. Wszystko ubraliśmy w bardzo proste założenia i plan wraz z pomysłami w głowach rysował się następująco:

  • Dobraliśmy trasę maksymalnie do 5 km;
  • Jasiek zapakowany do nosidła, ale oczywiście z opcją chodzenia o własnych siłach – miał tylko wykazać takie zainteresowanie;
  • Cały osprzęt wylądował w nosidle turystycznym;
  • Mamusia miała mieć zamotanego najmłodszego w chuście.
  • Na koniec wycieczki odwiedziny rodziców Basi na obiedzie.

Najtrudniejsze z całości było przemyślenie wycieczki, bardziej niż przygotowanie się do niej czy finalnie jej realizacja. Ta z resztą miała być już zabawą, a nie kombinowaniem. Z dobrymi założeniami spakowaliśmy bezwzględne minimum do plecaka, w którego skład dla Stasia wchodziły: mleko, butelka, chusteczki nawilżane, pieluchy. Dla Jasia i pozostałych: woda, jedzenie i dodatkowe ubrania. Dzięki temu plecak z Jaśkiem ważył około 22 kg. Całkiem dobrze, jak na spokojny spacer hehe. Dodatkowo wypełniliśmy torbę dodatkowymi ciuchami do przebrania dla wszystkich członków tej pięknie zapowiadającej się wycieczki.

Rano jest… różnie 🙂

Nadszedł dzień dziewiczej wyprawy w znane, ale w nieznanej formie. Ze względu na trudy całego tygodnia postanowiliśmy się wyspać, dlatego pobudkę ustawiliśmy na godzinę 8:00. Powolne zwlekanie z łoża, budzenie Jasia i ogarnianie siebie oraz młodych dało efekt, że dopiero o 9:50 wyjechaliśmy z domu. Chcieliśmy zdążyć do Rzeszowa na Mszę Św. Na godzinę 10, to jednak się nie udało. Tak więc pojechaliśmy raźno dalej z klasycznym:

Coś się uda po drodze

Ze względu na dobre nastawienie i szukanie rozwiązań pierwotnie chcieliśmy złapać coś w Jaśle, ale super okazja pojawiła się wcześniej. Na szybko uruchomiłem plan, że jak zobaczę ludzi idących drogą, to znaczy, że zmierzają ku albo z świątyni.

Zaskoczenie w kościele

W miejscowości Lubla znaleźliśmy się około 10:50, zatrzymałem się przy elegancko ubranej Pani i zagadałem, że czy idzie do kościoła. Odpowiedziała, że tak gdyż liturgia jest o 11. No i proszę bardzo, szukasz rozwiązań – znajdujesz. Zabraliśmy się do zabytkowego, drewnianego kościoła, a tam szok. Istny szok. Nie pamiętam w kilkunastu ostatnich moich latach życia by w Świątyni spotkać więcej młodych niż starszych. Były dzieci, młodzież, licealiści, pary, rodziny z młodymi dziećmi, a seniorów jak na lekarstwo. Co za w sumie dziwna parafia. Ksiądz dobitnie, a Jasiek jeszcze dobitniej. Poszliśmy do samego przodu, gdyż tam były miejsca siedzące. Jasiek siedział przy ołtarzu, bawił się karetką, leżał, przewracał, dogadywał Księdzu. Na kazaniu zaczął się jeszcze bardziej aktywizować, więc postanowiłem go wziąć do siebie. Ksiądz zatrzymał mnie słowami: „zostaw go”. No i wszystko jasne, to był dzień jakiegoś cudu, albo inaczej. Tak właśnie powinno być w kościele.

Pierwsze motanie w terenie 🙂

Stach akceptuje 🙂

W góry, w góry Miły Bracie!

Po tej przygodzie przebraliśmy się na parkingu kościelnym i pojechaliśmy z myślą o odwiedzenia pięknego cmentarza nr 46 z I WŚ nad Konieczną. Czas jednak nie był już sprzyjający, a droga jeszcze długa by dostać się do miejscowości granicznej polsko-słowackiej. Basia sugerowała by wybrać coś bliżej, więc decyzja padła na pewny i niezawodny Folusz. Jak na start i tak nie mieliśmy zamiaru zdobywać nowych miejsc, tylko zobaczyć jak z tą czwóreczką będzie się podróżowało po szlaku. Zaparkowaliśmy przy łowisku pstrąga. Samo przygotowanie do trekkingu zajęło dłuższą chwilę gdyż trzeba było przebrać Stasia, dokarmić go, zamotać w chustę, przygotować Jasia, dać mu zjeść i wpakować do nosidła. W końcu obrobiliśmy się z tematami. Ja wrzuciłem 22 kg na plecy, a Basia już była gotowa z Najmłodszym. Ruszyliśmy czarnym szlakiem z celem zdobycia Diablego Kamienia. Szło mi się niezmiernie ciężko. Od ostatnich wojaży z lekkim plecakiem lub tylko na biegowo moje biodra i ciało odzwyczaiły się od takiego ciężaru. Było naprawdę grubo. Duży ucisk, problemy ze złapaniem oddechu. Wiedziałem, że to przejdzie, bo organizm musiał się zaadaptować. Z takim obciążeniem udaliśmy się drogą asfaltową trasą spacerowo-rowerową wzdłuż Kłopotnicy. Po kilometrze szlak czarny odbił w lewo przez mostek, tak więc za nim udaliśmy się ku ostańcowi skalnemu. Na podejściu zaczęło się iść dobrze po pewnym czasie, słońce dawało do pieca. Po kolejnych 500 metrach doszliśmy do kamienia. Tam rozpakowałem Jaśka, który już zbytnio miał dosyć przebywania w nosidle i chciał sam. Proszę bardzo, puściliśmy jegomościa i o własnych siłach obszedł cały kamień dokoła. Porobiliśmy zdjęcia i przeprowadziliśmy debatę czy iść nad wodospad magurski wydłużając trasę, czy jednak zejdziemy podobnie ale trochę dokoła, by nie kombinować na dzisiaj. Schodząc po drodze spotkaliśmy 3 ekipy wchodzących. Dwóch piechurów, którzy skojarzyli mnie i zagadaliśmy na szybko o Niebieskim Szlaku Karpackim. Następnie rodzinka, z którymi bardziej Basia pogadała o grzybach. Na koniec starsze małżeństwo, które z aprobatą i uznaniem odnosiło się do naszej wyprawy. Miło było pogadać w tak pięknym otoczeniu i majestacie gór. Drogę powrotną wybraliśmy na około. Zeszliśmy kawałek tą samą trasą, a na rozwidleniu udaliśmy się w lewo, gdzie po kilometrze dotarliśmy do krzyżówki szlaków na Wątkową, Magurę i Ferdel. Stamtąd wzdłuż Kłopotnicy do samochodu.

Odczucia

Wycieczka wspaniała i wszystko wyszło wg naszego planu, który został założony bardzo dobrze. Jedyny mankament jaki Basia zauważyła w chustonoszeniu górskim to motanie delikwenta z przodu. Niestety na podejściu, a przede wszystkim na zejściu i nierównym terenie nie widziała co ma pod nogami i musiała patrzeć bokiem. Wnioski: trzeba będzie nauczyć się motania Stasia metoda plecakową, problem wtedy zniknie.

Tym bardziej smakował obiad u Rodziców Basi w drodze powrotnej. To było gorący, rodzinny, udany dzień!

Parametry szlaku:
  • Trasa: Folusz – Diabli Kamień (czarny szlak) – Krzyżówka szlaków na Ferdel, Wątkową, Magurę – Folusz
  • Dystans: 5 km
  • Czas: 1,5-2 godziny
  • Data wycieczki: 9.06.2019 (niedziela)

Na mostku, na czarnym szlaku, nad Kłopotnic

Rundka wokół Diablego Kamienia. Gdzie Czort już nie mógł, a Jasiek może!

Przy krzyżówce szlaków, na polance, wśród komarów 🙂

W Kłopotnicy

Rodzinne 🙂

Jedyna słuszna marka 😛

0 komentarz

Mogą cię także zainteresować

Napisz co myślisz