Nie miałem oczekiwań, wygórowanych ambicji. Chciałem polecieć swoje i wykonałem pracę będąc luźny i wolny na duchu i ciele. To myślenie i nastawienie dało taki rezultat, że do tej pory nie przypuszczałem, że mogę tak szybko biec i to przez 10 kilometrów. Wynik jednak mówi sam za siebie. Dałem z siebie wszystko i to było dobrze przepracowany biegowo rok 🙂
Jak trenować i mieć gorsze wyniki
Chyba wszystkie starty w tym sezonie brałem bardzo do siebie, za bardzo. Mocne treningi, wypełnianie 110% tego co zalecił Trener i jeszcze więcej z myślą o tym, że będzie jeszcze lepiej. Następnie przychodziły zawody. Czułem moc, miałem wielkie oczekiwania za ten kawał dobrej, treningowej roboty. Tymczasem zawsze powielał się jeden schemat. Dobry początek, kontrola ciała, umysłu, dobranie optymalnego tempa z myślą o późniejszym przyspieszaniu. Z każdym kilometrem zamiast przyspieszać zaczynało mi brakować mocy. Czułem się nieświeży (jakkolwiek to zabrzmi), przetrenowany, zestresowany, zablokowany. Dziwne uczucia plus niemoc w ciele hamowały mnie przez co ledwo mogłem dowlec się do mety cudem nie tracąc pozycji, albo oddać ich jedynie kilka. W każdym przypadku był to dodatkowy dołek, frustracja, która jeszcze bardziej mnie pogrążała.
Zatrzymanie się w biegu i zrobienie podsumowania
Zacząłem się powoli zastanawiać, gdzie jest problem. Wraz z wynikami, które nie były dobre przegadałem temat z Trenerem i nie tylko. Rzecz okazała się chyba prosta i atakowała mnie z dwóch płaszczyzn. Po pierwsze: przetrenowanie i zmęczenie fizyczne. Po drugie: za bardzo wszystko brałem do głowy i trenowałem oraz startowałem na zbyt dużym obciążeniu psychicznym. Wpadłem w sidła. Samo bieganie i droga przestała mi sprawiać przyjemność, trochę się pogubiłem.
Odpuść, a będzie Ci dane?
Wyniki na zawodach stały się ostatnio jedynym celem i nic nie miało znaczenia. W moim przypadku to rozumowanie zaczęło bardziej hamować i nie mogłem wydobyć z siebie więcej potencjału. Tak więc każdy start dawał mi co raz więcej frustracji i spirala nakręcała się, a ja wpadałem co raz głębiej w gorszy stan. Receptą na to był powrót do korzenia. Czyli radocha z biegania, aktywności, widoków, lasu, szlaków, terenu, zabawy. Połączyłem to z zaleceniami Trenera i tak dalej do przodu. Zawody zacząłem dobierać bardziej pod ekipę i osoby, z którymi mogłem pojechać i zamienić kilka słów w samochodzie. Startu na Bieg Niepodległości w Rzeszowie nie planowałem. Namówił mnie na to mój Trener jako sprawdzenie siebie po roku treningów. Nie czułem się na mocy, by wziąć udział w tak mocnym biegu. Jednak zapisałem się i decyzja zapadła.
Jak ćwiczyć 2 tygodnie przed startem w zawodach na 10 kilometrów?
Przedostatni tydzień obfitował w mocniejsze treningi:
- Poniedziałek: Odpoczynek
- Wtorek: 11 km spokojnego biegu
- Środa: 2 km truchtu, 8 km z narastającą prędkością od tempa 4:14 min/km do 3:44 min/km
- Czwartek: 9 km spokojnego biegu
- Piątek: 2 km truchtu, 6 x 1 km w tempie 3:49 min/km – 1 km truchtu
- Sobota: odpoczynek
- Niedziela: 14 km trekkingu w Beskidzie Niskim na Kamieniu Nad Jaśliskami.
Ostatni tydzień rozplanował się następująco:
- Poniedziałek: odpoczynek
- Wtorek: 2 km truchtu, 8 km z narastającą prędkością od tempa 4:20 min/km do 3:35 min/km
- Środa: odpoczynek
- Czwartek: 2 km truchtu, 6 x 500 m w czasie poniżej 2 minut – 500 m truchtu na zmianę
- Piątek: 11 km spokojnego biegu
- Sobota: 4 km spokojnego biegu, 6 x 100 m rytmy
- Niedziela: odpoczynek
Nastawienie przed startem w zawodach
Jednym zdaniem: luźno i wolno w głowie i ciele. Dokładnie 2 tygodnie przed zawodami biegłem w imprezie Duch Lasu na dystansie 25 km. To był jeden z tych biegów, gdzie nastawienie było znowu ogromne, a w praktyce na 16 km mnie odcięło i walczyłem o utrzymanie. Po tych zawodach postanowiłem odpuścić i robić swoje. Cieszyć się, trenować i jeszcze raz mieć radochę z tego całego biegania. Tak więc do startu podchodziłem z luzem, spokojem i bez ambicji. Cóż, miałem cel. Jak to ja. Bez celu żyć póki co nie mogę ???? Chciałem poprawić czas z poprzedniego roku gdzie uzyskałem na moim pierwszym oficjalnym biegu ulicznym 40 min 51 sekund. W głębi ducha, a i nawet oficjalnie wspominałem, że chcę zejść poniżej 40 minut i wiedziałem, że jestem w stanie.
Co zrobić przed startem w zawodach
Bez pośpiechu wstałem w niedzielę rano, gdyż bieg zaczynał się dopiero o 11:11. Wyjechałem po 9 by odebrać pakiet startowy. Zaparkowałem blisko hali Plaza, udałem się na deptak, gdzie było prawie 2000 zawodników. Niektórzy się rozgrzewali, inni zawiązali kółka podniecenia i żywo rozprawiali na zapewne biegowe tematy, inni w skupieniu przeżywali coś solo. Na samym dojeździe już widziałem raz po prawej raz po lewej stronie w uliczce jakiegoś biegacza z ubraną obowiązkową koszulką w kolorze białym lub czerwonym.
Odebrałem pakiet, spotkałem paru znajomych, z którymi zamieniłem na szybko kilka słów i w samotności udałem się do samochodu. Ubrałem krótkie spodenki i długą koszulkę, gdyż zimno panowało dokoła, ale bez wiatru. Pogoda wydawała się być bardzo dobra. Postanowiłem się trochę poruszać. Pobiegłem w stronę obrzeży miasta 2 km, po drodze trochę się porozciągałem i odpaliłem kilka rytmów. Wróciłem pod samochód dosyć zgrzany. To zawsze świadczy u mnie o dobrej rozgrzewce. Zmieniłem zbroję na krótką koszulkę – podobnie jak rok temu, czerwoną. Ucieszyłem się z koloru, bo wiadomo – to ten najszybszy. Wróżyło dobrze. Przypiąłem numer startowy i chip do pomiaru czasu, dokonałem ostatniego nawodnienia i udałem się na halę by znaleźć kulturalną toaletę. Za wskazaniem dobrych kolegów znalazłem taką, która nie miała kolejek i tak o godzinie 11:05 ustawiłem się po stronie czerwonych zawodników, na linii startu, na wysokości tabliczki z napisem: 40 min. Tutaj byli wszyscy, którzy chcieli zakręcić się wokół tego czasu.
Odśpiewaliśmy uroczyście hymn i pozostało 2 minuty do startu.
Przebieg biegu
Szczerze nie wiedziałem jak biec i jakie tempo trzymać, oraz na ile mnie stać. Ostatnio dużo było terenu, mniej asfaltu i ta forma była nie wiadomo na co. Tłum oczywiście mnie porwał, ale nie dałem się zwariować. Pierwszy kilometr ulicą Rejtana do ulicy Kopisto to znikomy, ale jednak zbieg, więc ludzie się wyrwali. Ja postanowiłem nie spieszyć i patrząc na zegarek ustabilizowałem tempo na nieco poniżej 3:50 km/min. Nagle wszystkie zegarki napierających dokoła zaczęły pikać informując o przebytym pierwszym kilometrze. Wyskoczyło mi 3:47 min/km. Czułem się dobrze na tyle, by to tempo utrzymać. Tak więc drugi kilometr do mostu Zamkowego i trochę dalej padł w podobnym tempie.
Największy podbieg na trasie
Za mostem do rynku rozpoczął się największy na trasie podbieg, który wyniósł na kilometrze AŻ 4 m. To nic, ale kiedy biegniesz na pograniczu swojej prędkości to taki niby żaden wznios ma znaczenie. Postanowiłem utrzymać tempo i skupiłem się na kroku i oddechu. O dziwno to nawet wzrosło o kilka sekund. Na piątym kilometrze średnia wyniosła 3:47 min/km i czułem, że mogę pociągnąć.
Ostatnie 5 kilometrów
Postanowiłem przyspieszyć. Najpierw ulicą Hetmańską, następnie przedłużeniem do WSK trasa wyrzuciła mnie nad Wisłok, gdzie była zawrotka. Wśród pięknych widoków (żebym ja je widział) leciałem trochę szybciej do hali Podpromie w tempie około 3:42 min/km. Tutaj nogi już odmawiały jakiegokolwiek przyspieszania i do całej rozgrywki jak zawsze weszła głowa. Zblokowałem mosty, skupiłem się na oddechu i leciałem przed siebie nie tracąc ani nie zyskując pozycji. W oczach mgła, szukałem miejsca gdzie wsadzić powietrze w płuca, ale te nie mogły już więcej pomieścić. W głowie miałem tylko Stasia, Jasia, Basię i Babusię czekających na mecie. Ta myśl dodawała mi otuchy i tworzyła dziwną lekkość, radość mimo niemocy w ciele. Tak biegłem dalej. Jak się okazało ta cała synchronizacja wyszła na dobre, gdyż ostatnie 3 km przeleciałem ze średnią 3:41 min/km. Kilkadziesiąt metrów przed metą zobaczyłem Jasia z Babcią Beatką, którzy krzyczeli do mnie. Przybiłem Młodemu piątkę, która tak mnie uniosła do góry, że na metę wbiegłem pełen radości. Od razu zatrzymałem się, oparłem ręce o kolana i szukałem oddechu. Po kilkunastu sekundach nadeszły pierwsze chwile świadomości. Odebrałem medal i już pojawił się Jasiu, któremu założyłem trofeum. Ten ucieszony złapał mnie za rękę i postanowiliśmy opuścić bloki mety. Po minucie nadawałem się już do rozmowy i czułem się bardzo dobrze. Tętno spadło do optymalnego, serce nie chciało już wyskakiwać ze swojego miejsca. Uświadomiłem sobie, że poleciałem ostro, podręcznikowo! Drugie 5 kilometrów szybciej niż pierwsze, co mi się po raz pierwszy przytrafiło. Zaskoczony i mega zadowolony wykonałem dobrą robotę na koniec sezonu!
Oficjalny czas i nowa życiówka na 10 km:
37 min 31 sekund