Rodzinny wypad w Beskid Niski Sercu Bliski
Słoneczna niedziela. Cóż począć z półtorarocznym synem, by wytrzymał trudy pieszej wędrówki po górach? Trzeba przetestować jego możliwości. Pod tym szyldem postanowiliśmy dokonać wiosennego szturmu w budzący się do życia i nabierający kolorów świat Beskidu Niskiego. Na tapetę wzięliśmy nowo otwartą ścieżkę przyrodniczo-historyczną „Olchowiec”, która została oficjalnie dopuszczona do ruchu turystycznego w trzecim kwartale 2017 roku. Sprawa świeża i godna uwagi. Zdecydowaliśmy się na tę trasę z trzech powodów:
- Szlak w formie pętli. Parkujemy w jednym miejscu, z którego wychodzimy i wracamy inną drogą
- Długość: 11,5 km. Dystans wydawał się akceptowalny pod względem limitu cierpliwości naszego syna
- Nowa trasa, którą jeszcze nie podążaliśmy
Tak więc, nie mogło stać się inaczej. Pojechaliśmy do miejscowości Olchowiec oddalonego w linii prostej od Barwinka około 7 km. Jednakże najszybciej można dostać się do tranzytowego przejścia drogą asfaltową przez Tylawę lub pojechać do centrum naszego kraju przez Głojsce na Duklę a stamtąd ku Miejscu Piastowemu, gdzie krzyżówka dróg prowadzi dalej do takich miejscowości jak Rzeszów, Sanok czy Krosno.
Opis szlaku
Trasa zaczyna się w Olchowcu, przy cerkwi, gdzie przygotowano parking dla kilku samochodów. Dalej ścieżka podąża szlakiem żółtym wzdłuż potoku Olchowczyk. Tak, jak to miało miejsce do tej pory. W lesie jednak trakt został przetrasowany i wraz ze zmianą żółtego oznaczenia zmierzamy prosto na Przełęcz Beskid pod Baranim (nad Olchowcem), która znajduje się na granicy Polsko-Słowackiej. Wraz z granicą łączymy się z Niebieskim Szlakiem Karpackim i obieramy kierunek na zachód, by osiągnąć szczyt Baranie (754 m.n.p.m.). Następnie opuszczamy żółte, niebieskie oraz czerwone (słowackie) oznaczenia szlaku i grzbietem Baraniego o nazwie Spaleniec schodzimy w kierunku północnym. Przez wzniesienie Dobańce opadamy ku Kolonii Olchowiec i dalej wzdłuż potoku Wilsznia wracamy do centrum Olchowca.
W praktyce
Dawniej żółty szlak prowadził wzdłuż potoku Olchowiec bezpośrednio na szczyt Baranie, teraz trasa uległa zmianie i delikatne podejście ku granicy było bardzo przyjemne oraz mało wyczerpujące. W szczególności z Młodym Jaśkiem na plecach, który sam waży około 15 kg, a z plecakiem, wichtem i wodą dzierżyłem na plecach pewnie około 18 kg. Dobry trening nie jest zły, uśmiech nam z twarzy nie schodził. Jasiu oglądał wszystko dokoła i umilał nam czas ciągłym „Tatku!”. „Mama!”. „Mumu”, czy „Mija!” czyli misiu ?.
Las w przewadze bukowy dodawał nam energii z każdym krokiem. Oznakowania świeże, ścieżka wydeptana, mostki zrobione, oznaczenia Magurskiego Parku Narodowego w bardzo dobrym stanie. Można łatwo się zorientować gdzie jesteśmy, gdyż na tablicach informacyjnych załączona była mapa turystyczna ze strzałką oznaczającą naszą pozycję. Wykres poniżej dawał także obraz ile kilometrów mamy do pokonania, by dostać się na szczyt i ile przewyższenia jest na całej trasie. Tak delikatnie się wznosząc osiągnęliśmy Przełęcz Beskid i granicę Państwa. W tym miejscu znajduje się ciekawa tablica informująca o okopach, które tutaj istniały w czasie I Wojny Światowej i jak przesuwał się front podczas działań wojsk austro-węgierskich, niemieckich i rosyjskich. Szybka fotka i tak zespoleni z niebieskim szlakiem zaczęliśmy znacznie bardziej mozolne podejście na szczyt Baraniego.
Dawniej to podejście wydawało się morderczą walką, być może faktem były zbyt częste odwiedziny tej góry podczas tzw. Alkotrekingu za czasów studenckich. W dziwnie szybkim tempie osiągamy szczyt i puszczamy już niecierpliwiącego się Jasia by pobiegał dokoła. Atrakcji tutaj kilka bowiem jest. Po pierwsze wieża widokowa, z której roztaczają się piękne widoki na słowacką część, a przede wszystkim na nasze górki, takie jak Magura Wątkowska, Busov, Lackowa, Cergowa, czy pasmo Bukowicy. Wieża jednak bardzo chwiejna. Jej konstrukcja drewniana poddaje się zmaganiom czasu oraz czynników atmosferycznych. Chwieje się w posadach, szczeble niestabilne i zbutwiałe dają zerowe poczucie bezpieczeństwa. Wyszedłem w strachu na górę, następnie Basia, jednak Jaśka już nie puściliśmy. Na szczycie mamy także możliwość schronienia się w zamykanej na drzwi wiacie. Tak, to ona pomogła mi podczas Niebieskiego Wyzwania przeczekać ulewę i burzę. Na szczycie spotkaliśmy także ekipę z Nowego Sącza, która zdobywała Koronę Beskidu Niskiego. Tak rozmawiając o górach czas upływał miło, a Jasiu szalał po kopule masywu. 30 minut popasu, kabanosy i bułeczka jak zawsze smakowały wyjątkowo w takich warunkach.
Czas jednak w dalszą drogę gdyż połowa za nami, a teraz najgorsze… Schodzenie 😀 Nowym traktem i super oznaczeniem zaczęliśmy szturmować w kierunku północnym granią Spaleniec. Obniżając poziom n.p.m. schodziliśmy w kierunku Olchowca. Las piękny dokoła ciągle napawał energią nasze wnętrza. Wreszcie doszliśmy do zabudowań, myśląc, że to już! Jednak nie, to dopiero Kolonia i to oddalona od centrum o około 1,5 kilometra dziurawą, asfaltową drogą. Przepiękna enklawa w sercu gór! Tak idąc, skróciliśmy trakt by wylądować bezpośrednio pod cerkwią. Oglądnęliśmy ikonostas, poczytaliśmy wzmiankę o Św. Mikołaju, który jest najpopularniejszym świętym na tych terenach. Rzecz jasna nie mogło zabraknąć wspólnej fotki przy najbardziej znanym zabytku tej okolicy czyli kamiennym moście. Jedynej łemkowskiej konstrukcji, zbudowanej bez zaprawy na łuku rzymskim, która przetrwała do naszych czasów.
Pogoda była przednia, humory jeszcze bardziej, a Jasiu zasnął szybko w samochodzie dzięki czemu w szczęśliwości wróciliśmy do domu ?