Dzień 2, 19.07.2013 Podróż pod Glocka
Muszę podkreślić pełen podziwu, iż całą tę drogę aż do Kalls am Grossglockner prowadził Paweł, do niego też należał nasz środek transportu – Dodge Caliber napędzany ropą. W konserwowym ścisku z tyłu jakoś przekimałem noc i budzę się koło 7. Przywitało nas miasto Salzburg w Austrii, wraz z widokami na wyłaniające się Taury. Pierwsze w życiu zetknięcie z Alpami wśród każdego wywołuje atak podniety i namiętne trzaskanie fotek przez szyby samochodu. W międzyczasie zostajemy także zatrzymani przez austriackich kryminalnych jeżdżących przepotężną Betą. Niby Polaczki i należą do Unii, ale wygląd 5 chłopa z wypchanym po brzegi samochodem zachęcił ich do skontrolowania nas. Po sprawdzeniu dowodów osobistych i moim pierwszym użyciu łamanego niemieckiego (trochę się tego języka w końcu uczyłem), zostajemy puszczeni w dalszą trasę.
W miejscowości Zell am See korzystając z punktu informacji turystycznej zastanawiamy się jaki kierunek obrać, by dostać się do Kalls am Grossglockner. Koniec końców chcemy połknąć jak najwięcej. Wybieramy więc Grossglocknerstrasse poprowadzoną po wschodniej stronie Wysokich Taurów za 33 Euro. Cena poszła oczywiście na pięciu, co nie tłukło aż tak po kieszeni. Droga przepiękna, wiedzie przez serpentyny konstruowane na specjalnych betonowych podporach i tunele. Całość z przepięknym widokiem na najwyższe pasmo Alp Wschodnich. Wszystko byłoby piękne, ale niestety. Musimy wyjechać załadowanym po brzegi biednym Dodgem z pięcioma turami na pokładzie z wysokości około 1000 m.n.p.m. na widokową przełęcz 2503 m.n.p.m. co okazuje się dla rumaka ponad jego siły. Mniej więcej w połowie drogi gotujemy płyn chłodniczy i przymusowy stał się postój. Dajemy na wstrzymanie, oferujemy sobie małe szamanko we wspaniałej scenerii, dolewamy wody mineralnej by napoić byka i kierujemy się ku przełęczy. Trochę dziwne uczucie. Wyjeżdżamy wyżej samochodem, aniżeli ktokolwiek z nas był na nogach. Do tej pory maximum wysokości każdego z nas to były Rysy, a tutaj osiągamy ten pułap jadąc asfaltową drogą… Podchodzimy więc trochę wyżej na punkt widokowy ponad schroniskiem i oczywiście podnieceni trzaskamy fotki. Za chmurami wyłania się nasz pierwszy cel – Grossglockner. Widok góry już powoduje małe ciarki wśród każdego z nas 🙂
Po skonsumowaniu widoków zaczęło się wytchnienie dla byczka. Tym razem z przełęczy musimy stracić całą wysokość i przez miejscowość Lienz przyjeżdżamy do Kalls am Grossglockner, miejscowości położonej na wysokości 1325 m.n.p.m.
Nie zatrzymując się w miejscowości ciśniemy dalej, jeszcze kilka kilometrów pod schronisko Lucknerhaus. Po drodze musimy uiścić opłatę na bramce u potężnego drwala, człowieka lasu, idealnie pasującego do rozciągającej się wokół scenerii. Tym sposobem płacąc 10 euro na pięciu ponosimy pierwsze i ostatnie koszty związane z atakiem góry. Wieczorkiem docieramy do Lucknerhaus, położonego na wysokości 1920 m.n.p.m. Parkujemy samochód i napawamy się widokiem Grossa :).
Wszamamy jedzonko i planujemy spanie na łonie natury. Dziadek znajduje przyjazną miejscówkę w lasku, gdzie rozbijamy namiot. Chłopaki przenoszą się do jednej z wyżej rozstawionych chatek, a i tak Radek z Pawłem lądują ostatecznie w samochodzie. Tym sposobem zaoferowaliśmy sobie pierwszy „normalny” nocleg.