Grossvenediger to drugi najwyższy szczyt alpejskich Wysokich Taurów po Grossglockner (3798m n.p.m.) – najwyższym szczycie Austrii. Biała kopuła z dużym, uszczelinionym lodowcem jest widoczna z najwyższych okolicznych masywów, a sam szczyt nie obfituje w techniczne trudności dzięki czemu z umiejętnościami asekuracji na lodowcu można w miarę bezpiecznie go zdobyć. Jest to idealna przygoda dla średniozaawansowanych, którzy chcą poczuć wysokie góry, zmierzyć się z prawdziwym lodowcem oraz jego wyzwaniami i niebezpieczeństwami.
Wyprawa na Grossvenediger była dla nas wyjątkowa, bowiem tutaj Bara po raz pierwszy stykała się z tematem lodowca i szczelin. Pierwszy raz także w swoim życiu miała zdobyć górę o wysokości przekraczającej 3000m n.p.m.
Dojazd pod Grossvenediger
By dostać się na najbardziej optymalny punkt wyjściowy należy kierować się do miejscowości Matrei am Osttirol, w której to skręcamy na zachód w drogę podrzędną prowadzącą do Hinterbichl. W centrum wioski przy głównej drodze znajduje się duży parking, na którym za darmoszkę można zaparkować środek transportu i przywitać się z tabliczką informującą o szlaku prowadzącym do schroniska Johannishütte oraz dalej na Grossvenediger. To daje poczucie, że jesteśmy na właściwej drodze. Właśnie to schronisko oraz wyżej położony, sezonowo czynny Defreggerhaus determinują fakt, że zdobywanie Grossvenedigera od południowej strony daje największą szansę powodzenia. Zawsze bowiem można rozłożyć siły i po zdobyciu szczytu przenocować lub wykonać następującą procedurę klasyczną: Dojść pierwiej do schroniska Johannishütte, zanocować i z samego rana, bladym świtem rozpocząć akcję ataku szczytowego. Nasza opcja była jednak po za wszystkimi klasycznymi rozwiązaniami, a stanowiła aspekt stylu alpejskiego, notabene też klasycznego. Pogubić się można 🙂
GrossVenedigertaxi
Przed wyprawą przeczytaliśmy jedną z relacji opisujących zdobycie Grossvenediger. Niestety na długiej trasie dojściowej z Hinterbichl do Johannishütte na dystansie 7 km (700m podejścia) nie ma żadnej kolejki, gondoli i innych przybytków, które mogłyby pomóc i ułatwić niektórym „Alpinistom” pokonać ten trudny kondycyjnie odcinek. Jest jednak pewien Sprinter, bus, który ludzi tam rzekomo wywozi! Wierzyć mi się nie chciało, ale dosłownie taki dostawczak przemknął przed nami kiedy wypakowywaliśmy z samochodu graty i przygotowywaliśmy plecaki do akcji górskiej. Zaczepiłem Barę i wskazałem jej obiekt, który przemknął obok potwierdzając brak mrzonek z mojej strony.
Hinterbichl – początek trasy na Grossvenediger
Pod rwącym potokiem w środku miejscowości upychaliśmy w plecaki liny, kaski, uprzęże, szpej, raki, czekany i kijki trekkingowe. Całość uzupełniając dodatkowym odzieniem i jedzeniem spowodowała solidną dawkę kilogramów. Postanowiłem ile mogłem przytulić do moich pleców, moja Kochana Żona wzięła jedzenie, a wodą się podzieliliśmy. Dzień zapowiadał ogromny upał, więc w plecaku wylądowało 5 butelek czystej wody, oczywiście po drodze i tak uzupełnialiśmy butelki wodą z potoków. Rzecz jasna ten proceder odbywał się powyżej schronisk i terenów wypasowych! 🙂 Tak przysposobieni przeszliśmy ulicę udając się w wzdłuż tabliczki kierunkowej „Johannishütte” oraz „Grossvenediger”.
7km do schroniska Johannishütte i 700m podejścia
Styl klasyczny alpejski zakłada nie korzystanie z dodatkowych pomocy w postaci transportów i lokalnych przybytków. Taki był cichy plan – wejść na szczyt i po prostu z niego zejść. Jeżeli czasowo byśmy nie zdążyli lub coś by się wydarzyło, zawsze pozostawała opcja schroniska lub wyżej położonego schronu. Niestety naszą wycieczkę tego dnia zaczęliśmy nie tak wcześnie lub zdecydowanie za późno, gdyż w tych godzinach a raczej zdecydowanie wcześniejszych to ludzie startowali na zdobywanie szczytu ze schroniska Joahannishütte, a my dopiero musieliśmy do niego dotrzeć. Droga początkowo asfaltowa po kilometrze przeszła w szutrową za potężnym kamieniołomem i tak zmierzała wzdłuż wartkiego potoku górskiego z impetem tracącego wysokość. Mozolnie prąc do góry i czując balast, ale mając świeżość zdobywaliśmy kolejne metry. Po drodze wyprzedził nas motocyklista udający się zapewne do schroniska oraz Venedigertaxi wywożąca pod schronisko Alpinistów i turystów. Fakt stał się faktem!
Serpentyny i do góry
Przeszliśmy most zawieszony dobre 40m na rwącym potokiem, następnie czekały nas serpentyny na szutrowej drodze. Pokonując ten odcinek przed nami na horyzoncie na ostatnim planie pojawiła się ogromna, biała kopuła Grossvenedigera. Majacząca na ostatnim planie za niższym masywem wydawała się daleko. Choć w dystansie jawiło się 10km to w praktyce ogrom pionu i technicznych trudności, które dopiero były przed nami dawały ogrom całego przedsięwzięcia. Pierwej jednak dostaliśmy pod górujący nad doliną krzyż by przejść kolejne serpentyny, które z ostatnią prostą doprowadziły nas do miejsca postojowego dla samochodów wjeżdżających na cały odcinek za pozwoleniem. Zostało ostatnie 300m i przed nami pojawiło się schronisko. Zasiedliśmy wygodnie przed wejściem na ławeczkach, ściągnęliśmy ciężkie plecory i zamówiliśmy po kawusi. Większość ekip przychodzi albo przyjeżdża tutaj, dokonuje noclegu i następnego dnia z samego rana wychodzi na atak szczytowy. U nas jednak zazwyczaj nie jest wg schematów i właśnie o to nam chodzi w górskiej wolności.
Piątka Alipinistów pod Grossvenediger
Podczas popijania pysznej kawusi z góry zeszła pięcioosobowa ekipa. Usiedli obok nas mając bardzo wysokogórski sprzęt i obuwie. Z górskim optymizmem nabierając ochoty by coś powiedzieć w obcym języku zadałem pytanie po angielsku czy schodzą z Grossvenedigera i jak ogólnie warunki wyżej. Rozmowni nie byli, odpowiadali zdawkowo i nie chcieli niestety pogadać. Już te wyrazy twarzy gdzieś widziałem w swoim życiu, pewnej wyższości w sposobie zachowywania się. Nie lubimy takich ludzi, więc rozmowa szybko się ucięła. Ich natomiast najbardziej przeraził fakt, że dopiero wychodzimy w kierunku szczytu i jeszcze na dodatek będziemy próbowali tu zejść. Spotkałem się z dezaprobatą z ich strony, tak nasza znajomość się zakończyła, a konkretnych i pomocnych odpowiedzi nie dostaliśmy…
Podejście pod Defreggerhaus
Pogoda dalej dopisywała, a wręcz robiło się co raz bardziej upalnie. Opuściliśmy przemiłe i bardzo ładne schronisko Johanisshütte, przeszliśmy most na potoku i udaliśmy się do rozwidlenia szlaków. Wybraliśmy drogę rzecz jasna na „Grossvenediger”. Piękna kamienno-szutrowa ścieżka obfitowała w świstaki, po drodze była także możliwość skrętu pod kolejkę na górne schronisko, jednak spokojnie – to wyciąg towarowy i żadne Venedigertaxi tu już nie jeździ. Trzeba wykorzystywać swoje siły. Szlak stawał się co raz bardziej pionowy, aż za którymś przełamaniem masywu przed nami w końcu zamajaczyło na górze schronisko. Tak niedaleko, a tyle jeszcze do góry. Spokojnym krokiem kontynuowaliśmy trekking. Schronisko czynne nie było, ale otwarty za to kibelek i przestrzeń do awaryjnego noclegu. Tutaj o turystów trzeba dbać, bo różne warunki można zastać. Na ławeczce przy głównym wejściu zjedliśmy po kabanosku, bułeczce i pomidorkach koktajlowych.
Dojście do lodowca pod Grossvenediger
Za schroniskiem czekało nas znów mocne podejście do skalnej grani. Za nią pojawił się ON – Lodowiec. Tylko 20m pionu w dół trzymając się wmontowanych w ścianę lin i zeszliśmy do miejsca gdzie śnieg łączył się ze skałą. Nie było na szczęście żadnej szczeliny brzeżnej więc wychodząc delikatnie na białe pole nastąpił proces przywdziewania całego asortymentu do asekuracji lodowcowej. Uprząż, wiązanie liną, kask, kijki, raki, trochę szpeju przypiętego do pasa i rzecz obowiązkowa – okulary lodowcowe. W tych warunkach Słońce smagało nas z góry i od śniegu, bez okularów tego typu przywitalibyśmy śnieżną ślepotę.
Lodowiec pod Grossvenediger
Weszliśmy na lodowiec wydeptaną ścieżką. Po okołu 500m pojawiło się przed nami pole szczelin, a ścieżka zgubiła się między nimi. Pozostało nam zaufać stabilności lodu, który był stary i pierońsko twardy. Wybraliśmy najlepsze wg nas pole przejścia i trafiliśmy na wydeptaną w śniegu ścieżkę. Niestety pracujące słońce szybko zamazywało ślady, dlatego pojawiły się problemy przy szczelinach. Po kolejnych 500m następne pole. Lekko zestresowani, ale zdeterminowani i myślący pokonaliśmy i to pole sprawnie przechodząc najlepszą trasą. Teren począł się znów mocno wznosić. Raz na krechę a raz zakosami mijaliśmy szczeliny wzdłuż lub w poprzek przeskakując je na małych peudomostkach. Szczeliny się skończyły, przed nami objawiło się ostatnie podejście na krótką eksponowaną grań szczytową.
Grań szczytowa Grossvenediger
Rzeczywiście wąska i bardzo stroma grań po 100m uślizgu zarówno na prawo jak i lewo kończyła się przepaścią w skałach. Zmieniliśmy kijki na czekany i krok po kroku pewnie stąpając i zabijając raki posuwaliśmy się przed siebie. Dotarliśmy tuż pod kopułkę szczytową, pod którą znajdowało się małe pole śnieżne. Wyciągnąłem aparat i kamerując Basię życzyłem jej wszystkiego najlepszego z okazji zdobycia pierwszego trzytysięcznika! Drugą fascynująca sprawą był fakt, że byliśmy tutaj całkowicie sami! Ostatnich zdobywców spotkaliśmy przy Defreggerhaus, oczywiście już wszyscy schodzili. Przez cały lodowiec i atak szczytowy dokoła byliśmy zupełnie sami w majestacie gór i lodu. Zachwycało to nas i przerażało zarazem.
Zejście lodowcem
Wykonaliśmy kilka zdjęć, lecz mimo palącego słońca wdarł się w nas chłód popołudnia. 40% trasy zrobiona, teraz w dół. Wszystkie miejsca trzeba było jeszcze raz przejść. Ponownie spokojnie i powoli pokonaliśmy stromą grań, a dalej puściliśmy nogi przed siebie zlatując dosłownie z kopuły Grossvenedigera do pierwszej zaznaczającej się w terenie szczeliny lub rysy. Wszystkie miejsca w poprzek jak i pola lodowcowe pokonywaliśmy z wielką uwagą, gdyż na tych jakiekolwiek ślady już całkowicie znikły. Miejscami zabijałem czekan i tworzyłem stanowisko co byśmy bezpiecznie przeskoczyli te małe, a jednak głębokie na grubo ponad kilkanaście metrów potwory. Dna widać nie było. Dotarliśmy pod skalną grań. Najtrudniejsze technicznie i myślowo było za nami, kondycyjnie jeszcze dużo przed nami.
Ponownie Defreggerhaus i Johannishütte
Szybko dotarliśmy do górnego schroniska wyjadając ostatni chleb, kabanosy i pomidorki koktajlowe. Oj jak dobrze to tego dnia wchodziło! Dalej długim zejściem dotarliśmy do Johannishütte, gdzie zakupiłem Basi obiecanego browara. Tutaj wreszcie spotkaliśmy jakichś ludzi, już prawie o zmierzchu. Zaglądnąłem do środka, a Pani obsługująca (ta sama co rano) zapewne odetchnęła z ulgą, że tego dnia wszyscy szczęśliwie zeszli z gór. W środku było około 20 osób zabawiających się kartami i rozmowami. Widać było, że idą klasycznym wariantem noclegu i mocno porannego ataku szczytowego.
Zejście do parkingu
Po piwku z małym animuszem doszliśmy do wniosku, że szkoda płacić po 25 Euro od osoby za nocleg, skoro za 7km mamy nasz kochany busik, w którym możemy wszystko. Nie zastanawiając się ani chwili ruszyliśmy przed siebie. Minął 25km. Zmęczeni i spaleni słońcem lodowca, spieczeni na skórze toczyliśmy się na dół, a droga powoli poczęła się dłużyć. Dopadł nas półmrok, a następnie zmierzch, który przerodził się w prawie noc okrywającą okolicę oraz te skalno-śnieżne kolosy. Szcześliwie i na mega zmęczeniu dotarliśmy do samochodu.
Basia wskoczyła na przednie siedzenie, ja natomiast zdekompletowałem sprzęt, poukładałem odpowiednio by trzymać porządek w samochodzie i pojechaliśmy na naszą wcześniej wybraną miejscówkę by zagotować wodę, umyć się, zdjąć pył i trudy dnia, a potem cudownie zasnąć otuleni kołderkę Wysokich Taurów 🙂
Parametry szlaku
- Parking: Hinterbichl, centrum miejscowości na parkingu
- Dystans: 33km – od parkingu na szczyt i spowrotem. Trasa dojściowa z Hinterbichl do schroniska Johannishutte – 7 km i +700m podejścia
- Czas: 8-10 godzin
- Różnica wzniesień: +2350m/-2350m
- Poziom trudności: ŚREDNIO/TRUDNA – ze względu na lodowiec i szczeliny. Droga całkowicie trekkingowa. 2/3 trasy drogą szutrową oraz kamienistą ścieżką. Podejście na szczyt i zejście wymaga asekuracji i technik poruszania się po lodowcu. Obowiązkowe wyposażenie: Kask, lina, czekan, raki, szpej (repsznury, taśmy, kubek, karabinki, HMSy – w razie akcji wyciągania ze szczeliny). Ze względu na lodowiec zalecane buty powyżej kostki z twardością dedykowaną i rekomendowaną pod zapięcie raków koszyków – w zupełności wystarczy.
- Pobierz trasę: Grossvenediger.gpx
Data wyprawy: 3.07.2022