Dzień 6, 23.07.2013 Operacja „Gran Pradiso I”
Około godziny 2:30 po małym błądzeniu wokół Aosty docieramy do Pontu, miejsca naszego kolejnego celu – Gran Paradiso. Z buta wjeżdżamy na camping, rozbijamy na partyzanta namioty i idziemy w kimono :). Budzimy się koło 11, bez kasjerów na karku. Tak więc nie naciskając władz campingu pakujemy się i około 14 wyruszamy na ciężko w stronę najwyższego szczytu Alp Graickich.
Początkowo droga prowadzi szutrem wzdłuż potoku, następnie koło domu wycieczkowego odbija w las na szlak o numerze 1. Zaczyna się monotonne podejście w górę. Po krótkim czasie wychylam się z drugim Pawłem na prowadzenie i trawersując zbocze napinamy sukcesywnie do góry. Po pewnym czasie las znika i wyłaniają się piękne widoki na Pont, potok i nasz camping, który wcale jest duży. po 2 godzinach pokonujemy miliard przewyższenia i docieramy na schronisko Rifugio Vittorio Emanuele II położonego na wysokości 2735 m.n.p.m. Oprócz gromadzących się dokoła chmur małe zaskoczenie. Otoczenie wokół schroniska szczelnie wypełnione jest żołnierzami włoskimi, zwanych Carabinieri. Panowie ubrani obowiązkowo na zielono siedzieli akurat zwarci w kupie i na wejściu witają nas (tak sobie piszę :)) okrzykami. Rozbijamy się się z jedzeniem przy potoku obok ich plecaków. Oczywiście wszystkie identyczne i po podniesieniu okazują się dość ciężkie. Swoje namioty mieli rozbite za schroniskiem przy szlaku na Gran Paradiso. Przy plecakach te same liny i raki wraz z czekanami rodzimej firmy Camp. Podczas spożywania posiłku spotyka nas mała atrakcja. Mianowicie 50 m od nas ląduje wojskowy helikopter zabierając parę tobołków z powrotem wznosi się w powietrze pozostawiając potworny rozgłos we wszech ogarniających nas alepejskich kolosach. Osobiście pierwszy raz w życiu miałem tak bliskie zetknięcie z tą maszyną. Po godzinie zaczyna lekko kropić więc przenosimy imprezę do schroniska, gdzie gramy w karty (tysiąc i te sprawy) trochę zdegustowani panującą za oknem pogodą, która krzyżuje trochę nam plany.
W końcu deszcz przestaje pukać w okiennice i korzystamy z luki. Ciśniemy do góry. Drogę wyznaczają nam ułożone kopczyki skałek, tak też wychodzimy ponad schronisko i dalej wypłaszczeniem kierujemy się w stronę lodowca. Na poziomie około 2900 m.n.p.m. znajdujemy przygotowane przez innych turystów miejsca na rozbicie namiotu, obłożone kamieniami. Lokujemy około godziny 20 swe namioty, w tych właśnie kręgach i tradycyjnie spożywamy wieczerzę. Plan jest prosty: zasnąć i wyjść około 2 w nocy, by zdobyć wierzchołek na wschód słońca.