Kolejne cele mogę podzielić na dwie grupy: egoistyczne i dla społeczeństwa.
Nie będę ukrywał tego, że chciałem się zmierzyć sam ze sobą i wzbudzić podziw ludzi, kiedy mi się uda. To jest tak oczywiste i proste, że nie wierzę, aby istniał taki człowiek, który w głębi serca nie miałby takich pobudek. Wtedy, kiedy podejmuje coś niezwykłego i inni robią WOOOOOW, jesteś wielki! Ja się z tym nie kryję – mówię jak jest, niczym Mariusz Max Kolonko!
Cele dla społeczeństwa to zwrócenie uwagi na szlak, na którym można doświadczyć zupełnie innych emocji, niż na głównym beskidzkim. Jest to szlak dziki, często nieoznakowany, nie ma tam ludzi i próżno czasem spotkać turystę nawet przez 2 dni, a o sklepie trzeba strategicznie pomyśleć, bo bywa, że nawet 1,5 dnia się go nie uraczy. Więc skoro ultrasi biegają GSB (Głównym Szlakiem Beskidzkim) to niech zaczną bić rekordy na tym Niebieskim. Jednak ktoś musi być pierwszy, no i mnie się to udało :). A jak to wyglądało (zapraszam do lektury).
Ja ultramaratończyk? Śmiesznyś!
Zanim przejdę do opowieści o przygodzie po tym przydługim wstępie, pragnę nadmienić jeszcze jedną rzecz. Mianowicie fakt, iż za ultramaratończyka siebie bynajmniej nie uważam. Biorąc udział jedynie w 5 imprezach ultra do tej pory i patrząc na to jak ćwiczą i jakie wyniki osiągają cisi, którzy naprawdę uprawiają dłuuuuugie bieganie po górach – to ja jestem leszczem. Człowieczkiem, który się zgubił i pomylił miejsca. Jednak już trochę mniej pewnie… Lubię wyzwania, więc spróbuję… Przez cały czas aż do ostatniego dnia nie miałem ani jednej destruktywnej myśli. Jak na złość naszły mnie one w ostatni dzień. Zacząłem się zastanawiać co ja tutaj robię? Nie mam spektakularnych wyczynów, dobrej kondycji (takiej jak na ultra przystało), a porywam się na coś co jest TOTALNIE poza moimi możliwościami. Za późno… Machina poszła, wszyscy się dowiedzieli, wywiady w radiach, artykuły w gazetach. Przecież nie mogę teraz sobie uciec, zresztą jak z tym żyć? Tak więc do boju!
Plan od początku był następujący: na łagodnie zacząć i cały czas do przodu. Spokojnie będę urabiał kilometry bez szarpania i podpalania się od początku. Przyjechałem dzień wcześniej do Grybowa. Dwoma autobusami. Pierwej do Gorlic z Rzeszowa, następnie busikiem do miejsca docelowego. Zabukowałem się na agroturystyce. Tutaj warto przytoczyć jedną z wielu anegdotek. Ta uratowała mi życie i sprawiła, że wygrałem!