PRZYGOTOWANIE FIZYCZNE
Skuteczna realizacja projektu to nie jest mocne przygotowanie się do tego wyzwania, a wypadkowa całego mojego życia, treningów i decyzji, które doprowadziły mnie do tego właśnie miejsca. Najpierw w pewnym okresie mojego życia, spodobało mi się chodzenie po górach, następnie zacząłem chodzić więcej i dłużej. W 2013 roku wziąłem udział w pierwszej setce w moim życiu. Od tamtego czasu zacząłem też delikatnie biegać.
Wszystko zmieniło się z początkiem tego roku, kiedy to trafiłem pod skrzydła jednego z najlepszych trenerów lekkiej atletyki w kraju, legendy Resovii – Lesława Lasoty. Pod jego okiem trenuję do dzisiaj. To on przygotował mnie do Diademu w takim sposób, że nie spodziewałem się, że można tyle dni pod rząd utrzymywać dobre tempo i nie zajeżdżać się przy okazji. Gdyby nie zalecenia trenera projekt może i został by przeze mnie zrealizowany, ale zniszczenie mojego organizmu po zawodach, byłoby katastrofalne.
LOGISTYKA
Z tym każdy może sobie poradzić. Przygotowania kondycyjne wymagają systematyki, czasu, wytrwałości, a nie każdy ma jaja i potrzebę by się za to zabierać. Natomiast ułożyć odpowiedni plan może każdy. Do osiągnięcia tego celu posłużyło mi kilka źródeł:
- Portal mapa turystyczna.
- Mapy turystyczne pasm Polski.
- Opisy przejść w Internecie.
Tym sposobem miałem wszystko by znaleźć górę na mapie, odszukać najlepszy punkt dojazdowy dla samochodu, a zarazem najszybszy wyjściowy do pieszego dystansu. Zajęło mi to kilka wieczorów i wszystko miałem rozpisane, poukładane i pozaznaczane na mapach. Najprostsza pod względem logistyki była realizacja:
- Dojazd pod punkt wyjściowy.
- Wejście na szczyt.
- Zbieg pod samochód.
- Podjazd po kolejny punkt wyjściowy.
Patrząc z tej perspektywy, wyzwanie było „prostsze niż proste” lub rutynowo nudne 😀
SAMOCHÓD
W tym roku dostałem nie lada maszynę, bo prawie busa! Mogłem go urządzić jak mieszkanie i przystosować do tak komfortowych warunków, do jakich nie byłem przyzwyczajony. Z przodu stworzyłem centrum dowodzenia, gdzie było pudło z całą elektronika i kablami. Najważniejsze okazało się ciągłe ładowanie telefonu, GPSa, zegarka i latarki na przejścia nocne. Na fotelu pasażera nie zabrakło także artefaktów pierwszej potrzeby czyli słodkie napoje, woda i przekąski. Tak jeździło się łatwiej i przyjemniej.
W drugim rzędzie siedzeń, leżał karton z jedzeniem i suplementami, buty na zmianę i ciepłe ciuchy, które zanadto się nie przydały oprócz Taterek. Tył służył jako miejsce noclegowe z materacem, pościelą i kartonami, w których były posegregowane ubrania. W poszczególnych paczkach miałem bieliznę, koszulki, spodnie, spodenki i inne gadżety, które przydawały się podczas projektu. Każdego poranka rozkładałem poncho z tyłu, gdzie lądował plecak biegowy z ciuchami do przebrania, a blisko klapy znajdował się karton z sokami malinowymi mojej mamy i teściowej. Smakowanie tych trunków to element rytuału, który towarzyszył mi po każdym zejściu z gór.
RYTUAŁ
Odbywał się następująco:
- Zbieg ze szlaku.
- Otworzenie tylnej klapy.
- Zdjęcie i rozwieszenie zmoczonych/przepoconych ciuchów.
- Założenie suchej odzieży.
- Wypicie kubka z sokiem od mamy lub teściowej.
- Wypicie kubka z elektrolitami.
- Odznaczenie na specjalnej kartce zaliczonego szczytu.
- Rozplanowanie kolejnego podjazdu i zaznaczenie na GPS.
- W drogę!
Projekt bez rytuału byłby niczym, a i rytuał bez projektu jest mniej wyrazisty. Wszak w górach wszystko smakuje lepiej ????