Diadem Polskich Gór – Dzień XIII – Finał!

11 maja 2019
Diadem Polskich Gór – Dzień XIII – Finał!
Oraz kilka słów na koniec

Czekał mnie najdłuższy przejazd na całej trasie. 4,5 godziny gdzie musiałem wysilić się na maksymalną koncentracją, dlatego jechałem powoli by nadrabiać i widzieć wszystko dokoła. Zbliżający się koniec i wspomnienia z całej wyprawy dodawały mi dziwnej mocy, trzeźwości, świeżości i chęci do jazdy. Nawet na chwilę nie chciało mi się spać, a umysł miałem otwarty i zwarty. Nie gubiłem tego i trzymałem wszystko na wodzy. Może to już rodzaj pewnego doświadczenia i mądrości, a nie głupoty? Nie mi to oceniać. Tak rozmyślając o mojej przygodzie z kalejdoskopem gór zjadłem 2 kanapki na ciepło na stacji w okolicach Kielc i ruszyłem na ostateczny bój. Dojechałem do Świętej Katarzyny, zaparkowałem na przygotowanym parkingu i po raz ostatni przywdziałem cały sprzęt biegowy, który zawsze mi towarzyszył. Nie ważne czy czekało mnie 5 czy 20 km, zawsze byłem gotowy na wszystko w i przy plecaku biegowym: kurtka przeciwdeszczowa, żele energetyczne, batony, zestaw pierwszej pomocy, telefon komórkowy, woda, kijki biegowe, okrycie głowy. To był mój arsenał, artefakty, które od samego początku zdobyły ze mną wszystkie szczyty. Tak samo jak rok temu podczas zdobywania Korony Polskich Gór na ostatni szczyt dołączył Przemek Jurojć. Tym razem bez narzeczonej Kasi, a z przesympatycznym kolegą. Niestety nie dojechali na czas, a ja koniecznie chciałem szczyt zdobyć przed godziną 18 by cały projekt zamknąć w 300 godzinach. Zacząłem więc powoli pokonywać ostatnie 2,5 km podejścia. Do szczytu dotarłem, nawet film nakręciłem mając chwilę samotności. Na szczycie spotkałem miłosną parę, która strzelała sobie fotki, ja natomiast pełen euforii, radości, sentymentu wyciągnąłem telefon i zacząłem do niego mówić. Dziękowałem wszystkim, którzy śledzili projekt na portalach społecznościowych oraz mojej rodzinie. Po kilkunastu zdaniach i emocjach wylanych do małego ekranu dotarli do mnie Chłopcy. Zrobiliśmy sobie fotkę i nie czekając zeszliśmy na dół by dokonać tradycji, która zawiązała się rok temu: zjeść burgera w pobliskim fast foodzie. Ten był wyborny, zupełnie jak rok temu. Nie zeszli z jakości, a to się liczy. Pogadaliśmy chwilę i rozstaliśmy się. Chłopaki do Warszawy, a ja w kierunku Rzeszowa. Zarówno na szczycie jak i pod samochodem poczułem nagle dziwną pustkę i niemoc. Czyli to już koniec? To co teraz? Odpowiedź przyszła bardzo szybko, a towarzyszyła mi ona bardzo często: RODZINA GOŚCIU, WRESZCIE WRACASZ DO TWOJEJ RODZINY!!! Baaaa!!! Odpaliłem rumaka i nawet nie myślałem o spaniu, myśl o spotkaniu się moimi Ukochanymi dodała mi niespotykanej energii.

Wejście od Św. Katarzyny

Wieczór i znowu samotność. Po raz ostatni 🙂

Ten but to wytłumaczenie mojego stanu 🙂

To już tradycja. Burger na najwyższym poziomie! Misja zakończona.

Pozdro dla Chłopaków. Dzięki Przemku za przyjazd po raz kolejny 🙂

0 komentarz

Mogą cię także zainteresować

Napisz co myślisz