Diadem Polskich Gór – Dzień IX – Jazda po Beskidach

Enklawa aktywnego wypoczynku w Gorcach

Dzień klasycznie rozpoczął się podjazdem pod punkt wyjściowy, który był na Przełęczy Snozka, obok dobrej bacówki z serami i Organów Hasiora. Atak nastąpił z południa niebieskim szlakiem relacji Tarnów – Wielki Rogacz. Na rozruch kawałek płaskiego odcinka, który okrążał pierwszą górę, która wyrosła przede mną – wulkaniczny Wdżar.

Góra słynie z kilku ciekawostek, jednak trzeba wracać do tematu. Szybko znalazłem się w lesie i rozpocząłem konkretne podejście, gdyż szczyt wybitny i swoje trzeba było pokonać by zyskać kolejne metry nad poziomem morza. Jeszcze w porannej mgle dotarłem do bazy namiotowej SKPG Kraków, która wraz z kilkoma osobami budziła się powoli o życia. Po szybkim „dzień dobry” pognałem prosto na nową wieżę widokową, która w sumie już 2 lata tutaj stała, ale dla mnie była totalną świeżynką. Pamiętam szczyt jeszcze sprzed tej majestatycznej konstrukcji zbudowanej w ramach enklawy aktywnego wypoczynku w sercu Gorców. Wejście na 22 metrową wieżę jest niezwykle proste, gdyż obszerna konstrukcja zapewnia dosyć łagodne schody, dzięki którym mamy poczucie bezpieczeństwa, idealne rozwiązanie dla osób mających problemy z wysokością. Upoiłem się widokami tej części Beskidów i czas na klasyczny zbieg w dół. Tego dnia zapowiadało się, że Słońce dopisze. Nie myliłem się.

Wieża na Lubaniu i baza namiotowa SKPG Kraków

Morze mgieł

Znowu egzotycznie i tajemniczo

Znanymi traktami

Nie tracąc sił szybko podjechałem na Kowaniec i zielonym szlakiem udałem się w stronę Schroniska PTTK pod Turbaczem. Wycieczkowo bardzo dobrze znana mi trasa, dlatego szło się wybornie. Dodatkowo widoki na Pieniny Spiskie i Taterki to zawsze poezja i rozkosz dla oczu. W tej pięknej aurze dość szybko znalazłem się pod schroniskiem wokół którego krzątało się tak wielu turystów, że zmobilizowało mnie to do nie zatrzymywania się nawet na kilkanaście sekund. Rozpocząłem ostatnie kilkanaście minut podejścia na szczyt Głównym Szlakiem Beskidzkim. Na szczycie poprosiłem dobrych ludzi o fotkę. Po zejściu ze szczytu tłum przy schronisku nabrał na mocy, więc przyspieszyłem kroku w kierunku samochodu. Po drodze mijałem wielu turystów, niektórych wyprzedziłem na podejściu, więc był czas by chwilę pogadać i pożegnać się z górskim pozdrowieniem. Piękne to chwile, gdy ludzie nadają na tych samych falach.

Prawie szczyt

Schronisko PTTK na Turbaczu. Ludzi ogrom

Nie dla każdego

Góra, którą ostatni raz odwiedziłem przelotem w 2013 roku na pierwszej mojej imprezie Ultra w życiu – KIERAT 2013. Akurat na Luboniu trasa osiągała 50 kilometr, czyli połowę. Był to czas zawrotki i powrotu. Jeżeli kolega Michał to czyta (mój partner w tej imprezie) to doskonale pamięta emocje i zniszczenie jakie nam wtedy towarzyszyło. Jest co wspominać. Podjechałem na Przełęcz Glisne, skąd czerwonym szlakiem, miejscami pionowo wspinałem się prostą ścieżką na punkt kulminacyjny. Oj łatwo nie było, a niektóre rodziny z dziećmi przeżywały wręcz chwile grozy. Nie chodzi tu bynajmniej o dzieci, bo one napierały do przodu dzielnie. Raczej rodzice i rubaszne żony w adidaskach, sandałkach, klapkach i topiącym się w skwarze Słońca makijażu pękały dosłownie i w przenośni. Co się z nimi stało? Na powrocie kilku ekip już nie widziałem, więc na 110% zawróciły. Na szczycie znowuż dosyć sporo ludzi, gdyż pogoda dopisywała i zachęcała ogromnie bardzo do wycieczek na punkty widokowe. Przybliżyłem się podczas krótkiego odpoczynku do jednego z Przewodników Beskidzkich, który na szczyt wyprowadził wycieczkę i opowiadał o panoramie. Zawsze to warto odświeżyć sobie szczyty dokoła, więc ochoczo i z radością słuchałem. Powrót był zdecydowanie trudniejszy ze względu na bardzo duże nachylenie i nogi nie powiem której świeżości. Dobrze, że kijki pomagały odciążyć niezbyt już działające stawy.

Śnieżnica i Ćwilin

Schronisko PTTK na Luboniu Wielkim

Ehh te panoramki. Od lewej: Szczebel, Cięcień, Lubogoszcz, Śnieżnica

Na azymut

Gdyby nie projekt zakładam, że moje stopy w tej części Beskidów szybko by nie postały. Jakoś tak to pasmo jest pomijane, gdyż jak już się jedzie tyle drogi to moje oczy zawsze kierowały się w stronę Beskidu Śląskiego, Żywieckiego, ewentualnie Małego. Ten Makowski/Średni ma jednak to coś, co poczułem w Beskidzie Niskim, jednakże w zupełnie innym, nie do opisania wydaniu. Chcą zdobywać szczyt szlakiem musiałbym podjechać do długiej miejscowości o nazwie Bieńkówka i wejść na pasmo niebieskim szlakiem, następnie kierować się na wschód do wierzchołka. Postanowiłem to zrobić inaczej. Dojechałem na Przełęcz Szklarską, tam na polance zostawiłem samochód i postanowiłem polanami iść na azymut lub drogą stokową o ile na takową się natknę. Nie myliłem się, droga była doskonała, a nawet spotkałem miejscową rodzinką, która właśnie tą trasą schodziła ze szczytu. Intuicja stuprocentowo wypełniła swoje zadanie. Ścieżką dotarłem bowiem do Małego Szlaku Beskidzkiego, na którym obrałem kierunek wschodni by po 5 minutach znaleźć się na szczycie. Powróciłem tą samą drogą mają na południe widok na kolejne pasmo, które było moim celem.

Pasmo Koskowej Góry na przeciwko

Mogłem inaczej, ale na szczęście tego nie zrobiłem

Zjechałem na zachód w dół miejscowości do wlotu niebieskiego szlaku. Tam szukając miejsca parkingowego zaczepił mnie jeden z mieszkańców, który widząc jak krążę zaproponował parking u siebie na podwórku. W zamian nic nie chciał, był bardzo miły. Tacy to ludzie w górach mieszkają. Cudnie! Pognałem niebieskim szlakiem na południe wspinając się na pasmo Koskowej Góry. Szlak niezbyt oznaczony, ale w tym wydaniu ogromnie piękny, tajemniczy i cichy. Cieszyłem się, że takie miejsca w Beskidach jeszcze się ostały. Dotarłem to krzyżówki niebieskiego szlaku z żółtym na granicy lasu. Na polance wmurowało mnie w ziemię, gdyż z potem na czole nagle na kulminacji wyłoniła się dosyć opasła, świeża rodzinka. Bez żadnego plecaka, śladów zmęczenia, w sandałkach. Pomyślałem, że coś tu nie gra. Podszedłem jeszcze 100 m, by dotrzeć do nowej, asfaltowej drogi, przy której na poboczu stało dosyć sporo samochodów. Powyżej drogi na wzniesieniu przekaźnik, czyli szczyt Koskowej Góry. Stał się on zdobyczą łatwą. Wystarczy podjechać tutaj samochodem i od drogi podejść jakieś 400 m na kulminację. Czego chcieć więcej? Opalający się ludzie przy drodze, koce rozłożone ze studentami popijającymi piwerko i rzucającymi subletlne k… Psuło to cały klimat magicznego leśnego podejścia. Natomiast cieszę się, że skorzystałem właśnie z tej opcji, gdyż radością była sama droga, nie szczytowanie. Cała kwintesencja chodzenia po górach! Szybka fotka na szczycie i powrót do lasu – tam odzyskałem ukojenie. W tej ciszy dotarłem do samochodu. Pogadałem chwilę z właścicielem podwórka i pognałem z powrotem w Beskid Wyspowy zastanawiając się nad kolejnością szczytów.

W oddali wyspy Beskidu Wyspowego

Wskok na zachód

Ze względu na powolny mrok, który zaczął padać na górskie wspaniałości wybrałem szczyt trudniejszy kondycyjnie i technicznie, mimo że wiązało się to z nadrobieniem drogi. Podjechałem pod kultowy Bar pod Cyckiem, gdzie tym razem niestety nie miałem czasu na barszczyk z krokietem. Przy barze spotkałem dawnych znajomych z Baraniego, super tak przypadkowo spotkać się w górach, tym bardziej, że kojarzyli jaki projekt aktualnie realizuję. Pognałem szlakiem prosto pod górę. W rytm serducha nie zwalniałem tempa, hardo napierałem pod górę. Osiągnąłem szczyt wraz z pięknym zachodem słońca. Kilka osób planowało tutaj nocleg, wdali się w różnej maści deliberacje, poniżej wierzchołka pewne małżeństwo wtulone podziwiało łunę roztaczającą się na pięknymi kulminacjami szczytów. Nie miałem jednak czasu by dołączyć do tej melodii kolorów i klimatu. Zbiegłem w dół zastanawiając się, czy jeszcze dzisiaj coś działać. Obrazy jednak w mojej głowie napawały mnie niezwykłą lekkością w sercu.

Widoki o zachodzie słońca na Mogielicę (po lewej) oraz masyw Krzystonowa z Gorcem na ostatnim planie

Tłumaczyć nie trzeba 😀

Nocne astronomiczne doznania

Do Gościńca pod Lubomirem dotarłem nocą. Szutrową drogą od razu pognałem w kierunku szczytu robiąc fotki każdej tablicy informacyjnej o istniejącym tutaj obserwatorium i historii astronomii. Do poczytania w przyszłości. Wracają do samochodu postanowiłem zajrzeć do ośrodka. Na jedzenie niestety było już za późno, nie było szans na konkretne żarło. Zgoda na umycie jednak padła. Pełen szczęśliwości skorzystałem z prysznica i obiecałem, że wrócę kiedyś na nocleg. Tymczasem udałem się w okolice Zabrzeża na nocleg na stacji benzynowej.

Obserwatorium astronomiczne

Wszędzie ciemno…

Related posts

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 11 – Końcóweczka i Podsumowanie

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 10 – Pogórzańskie piekło

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 9 – Warto dojechać do końca