Diadem Polskich Gór – Dzień IV – Pożegnanie z Sudetami

Buhaju, buhaju

Ten dzień zaczął się od klasycznego mycia twarzy i zębów na jednej z okalających górę stacji benzynowych. Następnie zakup ciepłej herbatki i do samochodu by powoli degustować się nią podczas jazdy. Tak dotarłem pod kapliczkę Św. Anny, gdzie było dużo miejsca by spokojnie zaparkować mój wehikuł. Przywdziałem zbroję i udałem się szutrową drogą ku przeznaczeniu.

Obszedłem pierwsze wzniesienie, skręciłem w drogę na zachód i dostałem się pod las. Następnie drogami stokowymi do góry. Byle do góry. Wiedziałem, że ta kulminacja skończy się zdobyciem góry. Tak też się stało. Zbiegając trafiłem na jeden z kilku lokalnych szlaków, swoiście oznakowanych. Ten, którym podążałem był zieloną kropką. Zbiegają do granicy lasu spostrzegłem, że wylądowałem dokładnie w tym miejscu, gdzie rozpocząłem lesistą wspinaczkę. Wtedy jednak oznakowania nie widziałem. Dalej podążając drogą moim oczom ukazało się stado byków. Wszystko byłoby turystyczną przygodą, gdyby nie zaczęły kierować się w moją stronę. Wróciłem spowrotem pod las i obszedłem ogromną polanę dokoła. Byki zniknęły za wzniesieniem, jednak cały czas czułem ciarki na plecach, że pojawią się na horyzoncie jak Gandalf z armią w bitwie o Helmowy Jar. Tę nieupragnioną scenę tym razem udało mi się uniknąć i spokojnie wróciłem do samochodu.

Tak szczyt wygląda

Ścieżka jak Buhaj!

 

Pole Buhajów

Owce w lesie

Samochodem udałem się do Bielic, gdzie zielonym szlakiem mogłem podążać do granicy polsko-czeskiej, a następnie na szczyt. Jakież to zdziwienie moim oczom się ukazało, kiedy zbiegając do samochodu spotkałem owce pasące się w lesie. Niby to całkiem normlane, ale w moim życiu takiej sceny jeszcze nie widziałem. Czy góry potrafią zaskakiwać? Całe życie, nawet jeżeli znasz je na wylot. I tak nigdy ich do końca nie odkryjemy. Być może to jeden z powodów, dla którego warto ciągle je odkrywać.

Miejsce popasu

Żarcie i plan!

Żur z jajcem!

Ten to jest majestatyczny. Podejście jak na Śnieżkę. Bez wątpienia góra numer 2 jeśli chodzi o jakość srogiego podejścia by szczyt zdobyć. Moją drogę rozpocząłem z parkingu przy żółtym szlaku wiodącym do Jaskini Niedźwiedziej. Tej niestety nie miałem możliwości tym razem zobaczyć. Pogoda idealna, siły na poziomie. Trzeba było korzystać z dobrej aury i do przodu. Tak więc odpaliłem moje tempo i dzielnie napierałem do przodu koncentrując się na krokach i oddechu. Usprawniało to szybkie poruszanie do przodu i zjadanie kolejnych metrów w pionie. Dosyć szybkim tempem dotarłem do schroniska, stamtąd już tylko 20 minut na szczyt. Pogoda jednak stała się wredna. Widoki dane mi były rok temu, tutaj istna wichura, wiatr, deszcz i niska temperatura. We mgle zdobyłem wierzchołek i zbiegając marzyłem już tylko o gorącej zupie w schronisku. Cokolwiek. Byle było syte i gorące. Moje marzenie zostało spełnione. Otrzymałem solidny talerz żurku z jajkiem i kiełbasą, której nie żałowali strudzonemu turyście. Żarcie polecam! Ze wzmożoną siłą kontynuowałem drogę w dół.

Jaskinia Niedźwiedzia

Już blisko schroniska

A tam Żur! Jednak pierwiej szczyt

Jedna z najbardziej tajemniczych

Pogoda popsuła się na dobre. Chmury zawisły nisko i nie zapowiadało się by prędko przedostało się przez nie słońce. Przedostałem się na stronę czeską przez Kladskie Sedlo, następnie skręciłem na wschód w miejscowości Kuncice by dostać się na górną stację kolejki Paprsek na górze Palas. Droga przez kilkanaście kilometrów wiła się wokół drzew. Mijanka z jakimkolwiek samochodem nie byłaby możliwa, gdyż po obydwu stronach drogi był głęboki rów. Asfalt jednak pierwsza klasa. Na szczęście żadnego samochodu nie spotkałem. Taką to droga dojechałem do nowoczesnego budynku górnej stacji wyciągu narciarskiego. Samochód jednak zaparkowałem wcześniej przy czerwonym szlaku i już pieszo jedną ze stokówek dotarłem do granicy polsko-czeskiej. Za pomocą GPS dotarłem do optymalnego miejsca, gdzie postanowiłem odbyć w borówczyska. Deszcz wzmógł się, po kilku metrach brodzenia wśród jagód w butach zaczęło mi chlupać. Znalezienie kulminacji masywu okazało się dosyć trudne, dlatego że kopuła była dosyć płaska i wytyczenie sensownego nachylenia było zagadką. Dodatkowo mgła, poprzecinane ścieżki oraz ogrodzony młodnik stanowiły nie lada wyzwanie. Obchodząc delikatnym zygzakiem w kierunku szczytu w końcu dotarłem do małej polanki, a tam tabliczka z oznaczeniem szczytu. Ba! 3 tabliczki nawet. Zatem zdobycie Postawnej tym bardziej mi posmakowało. Cisza, wiatr i bytność sam ze sobą spowodowały, że ta góra stała się jedną z najbardziej tajemniczych w całym Diademie.

Deszcz, mgła, mleko, samotność

Pożegnanie z Sudetami

Kolejny dłuższy podjazd postanowiłem dokonać stroną czeską, skoro już na niej się znalazłem. Od strony naszych sąsiadów postanowiłem także zdobyć masyw zielonym szlakiem. Czechy po tej stronie Sudetów objawiły się pięknymi widokami i malowniczymi wioskami. Dotarłem bez większych problemów i wdrapałem się dosyć szybko na szczyt. Po drodze dosyć konkretnie wypogodziło się, więc skorzystałem z wieży widokowej podziwiając najdalej na wschód wysuniętą grupę górską w Sudetach. Trzeba było się pożegnać z tymi urozmaiconymi i pięknymi w swoim wydaniu masywami. Czas nastał na Beskidy, a początek czekał w Beskidzie Śląskim. Cel: Worek Raczański i Wielka Racza.

Przede mną pojawił się najdłuższy z dotychczasowych przejazdów. Około 150 km po czesko-polskich drogach by dostać się w okolice Zwardonia. GPS wybijał niecałe 3 godziny jazdy, postanowiłem więc zażyć pierwszą pigułkę kofeiny, aby sen nie zaczął mnie łapać w trakcie drogi. Tak jechałem i zwiedziałem okolicę, aż wskoczyłem na ekspresówkę. Nastał zmrok, potem noc, a do tego wszystkiego przyszła zła pogoda i srogi deszcz. Klimat stworzył się niesprzyjający dla mojej głowy. Z pytaniem w głowie „Jak to dalej będzie” dojechałem do Zwardonia, ulokowałem się na stacji benzynowej i zasnąłem w mojej gawrze.

Panoramka w stronę Czech

I w stronę Polski

Related posts

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 11 – Końcóweczka i Podsumowanie

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 10 – Pogórzańskie piekło

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 9 – Warto dojechać do końca