Diadem Polskich Gór – Dzień III – Optymalne tempo, w rytm serducha

Riese

Kolejny dzień zaczynał się dosyć tajemniczo. O niemieckim kompleksie „Riese” w praktyce nigdy nic nie czytałem, ale legendy podawane w telewizjach głosiły jedno: coś tutaj się  działo, co dzisiaj może powodować ciarki na plecach jeżeli tylko zagłębimy się w temat. Miała to być jedna z kwater głównych Adolfa Hitlera. Moją drogę postanowiłem mimo wszystko pokonać bezszlakowym podejściem od kompleksu „Walim”. Zaparkowałem samochód przed bramą główną.

Wszystko było jeszcze zamknięte, a wokół żywego ducha. Słońce dopiero zaczęło pokonywać szarówkę. W tej cichej otoczce ubrałem zbroję w postaci plecaka biegowego i kijków. Udałem się jedną ze stokówek w kierunku… Do góry 😊. Stokówki pomagały do pewnego momentu. Dotychczas trawersowałem szczyt robiąc zakosy w lewo i prawo. Jednak ostatnia stokówka wybitnie nie chciała zmierzać do góry, tylko cały czas trawersem masywu. Nie pozostało mi nic innego jak odbić na kreskę. To jednak była trudna decyzja, gdyż wszędzie wokół wybitnie wyłaniał się młodnik i wysokie, gęste krzaki oraz traworośla. W końcu znalazłem przebicie grzędą, na której porastała trawa. Jednak i ta się skończyła. Pozostało mi krzaczyć aż do kopuły szczytowej. Gdy młodnik się skończył, a teren wypłaszczył wiedziałem, że jestem już blisko. Delikatnym pochyleniem znalazłem więc najwyższy punkt, gdzie dumnie widniała tabliczka z nazwą góry. To jednak nie był koniec. Wróciłem „prawie” tą samą drogą, gdyż bardzo trudno było trafić na grzędę, którą się wspinałem. Krzaki więc poraniły mi nogi po raz drugi, by w pewnym wkurzeniu dotrzeć do dobrze znanej mi stokówki. Zbiegłem na dół. Cała akcja dzięki tej przygodzie trwała niestety o wiele za długo. W pełnym Słońcu wreszcie dotarłem do samochodu by zadegustować soku z aronii mojej Mamy.

Istna tajemnica

Wokół pełno jedzenia, a ja głodny

Gór Sowich jednak ciągle było mi mało. Czas nastał na podjechanie pod najwyższy ze szczytów tego pasma. Wskok odbył się czerwonym szlakiem z Przełęczy Jurgowskiej. Zbiegając dopadł mnie ogromny głód, a schronisk i karczm na przełęczy było co nie lada. Godzina 9, o zgrozo! Wszystko zamknięte! W jednej tylko restauracji trwał gwar i widać było krzątających się ludzi w środku. Tymczasem wchodząc do środka otrzymałem informację, że dzisiaj zamknięte, a sprzątają po weselu… Nie czekając i nie szukając innych możliwości postanowiłem opuścić okolicę parkując na pierwszej lepszej stacji uraczyłem się klasycznym hot dogiem.

Pomnik Carla Wiesena

Duuuużo obiektów na szczycie

Widoki spod Schroniska „Orzeł”

Nie po drodze

Czekał mnie jeden z najdłuższych podjazdów w Sudetach. Musiałem przedostać się pod osamotniony szczyt na północy, blisko Wrocławia. Kombinowałem, w którym momencie będzie najoptymalniej zdobyć górę, jednak z żadnego nie wychodziło mi po drodze. Zawsze musiałem się liczyć z wyjazdem na północ i powrotem na południe. Ze względu na posuwanie się systematycznie w kierunku wschodnim, Ślęża zaczęła się delikatnie ode mnie oddalać. Po ponad godzinie dojazdu znalazłem się na Przełęczy Tąpadła. Tak jak podczas zdobywanie KGP, wyjście odbyłem żółtym szlakiem. Szybko wskoczyłem na górę, strzeliłem fotkę, popatrzyłem w kierunku Wrocławia, który był przykryty mgłą,  powstałą raczej na wskutek zanieczyszczeń. Po rytuale pojechałem w kierunku Kłodzka.

 

 

Panorama w kierunku Wrocławia

Nie mogę się przyzwyczaić

W ostrym słońcu dostałem się na przełęcz Kłodzką, by niebieskim szlakiem dokonać zdobycia dwóch szczytów obok siebie. Na całe szczęście mogłem nadrobić dystans do tej pory pokonany samochodem. Oba szczyty bowiem były oddalone od siebie może o jakieś 400 m. Zanim jednak znalazłem się w kopule szczytowej musiałem pokonać kilka pipantów, a te zaczęły mi się dawać we znaki. Najgorsza z możliwych opcji. Do  tej pory miałem raczej cały czas pod górę i spowrotem cały czas w dół. Tutaj zanim dostałem się na Kłodzką Górę musiałem kolejno zdobyć Podzamecką Kopę, Grodzisko oraz Jelenią Kopę. To zmuszało mnie do przestawiania i przyzwyczajania mięśni nóg kolejno do podejścia a następnie do zbiegu. Zanim jednak noga przyzwyczaiła się po kilkuset metrach do danej specyfiki, spadek lub wznios terenu kończył się i zmieniał perspektywę. Ogromnie mnie to męczyło, gdyż praktycznie nie mogłem się przystosować do jednego rytmu. Nagrodą jednak były szybkie 2 zdobycze w bardzo krótkim czasie. Radośniej wracało mi się do samochodu.

Największa seria fotek

Jeszcze radośniej jechało mi się w stronę Szczelińca. Rok wcześniej wchodziłem na tę górę całkowicie nocą, teraz miałem przed sobą środek dnia. Po drodze stragany, a przed wejściem tabliczka z kierunkiem, gdzie należy wejść, a gdzie będziem schodzić. Rewelacja! Tak więc zacząłem jak prawdziwy turysta iść tam gdzie mnie kierują. Zwolniłem i wreszcie mogłem porobić dużą ilość zdjęć. Trasę polecam ogromnie, a to pewnie dlatego, że nie było ani jednej wycieczki autokarowej i w pełni mogłem zadowalać się majestatem otaczających mnie skał i ostańców.

Jak na Krupówkach? 🙂

Wszystko jasne

W pełnej samotności

Zauroczony tajemnicami Szczelińca udałem się dalej na południe by złączyć się z granicą polsko-czeską. Samochód zostawiłem na poboczu, w miejscu, gdzie zielony szlak odbija z drogi i wiedzie na grań, przez którą przechodziły słupki graniczne. Stamtąd już prosta, delikatnie prowadząca pod górę ścieżka. Powrót rzecz jasna tą samą droga. Dzień zleciał szybko, powoli chylił się ku zachodowi.

Szlak wiedzie granicą polsko-czeską

Nie ma to jak syty żurek

Nagroda w schronisku

Na koniec dnia postanowiłem zdobyć szczyty, które z pozoru wydawać by się mogły proste. Tak, kondycyjnie to była bułka z masłem. Szlak bowiem wiódł drogą spod schroniska Jagodna drogą szutrową prosto na kulminację najwyższej z Jagodnych. Wcześniej jednak postanowiłem zdobyć szczyt, na który trzeba było trochę odbić. W tym temacie pospieszył mi Radek Tokarz, który precyzyjnie wyznaczył miejsce, w którym trzeba odbić z drogi szutrowej, na wąską, ale bardzo wyraźną ścieżkę. Problem był jeden – trzeba było w nią trafić, bo dalej to już się szło. Ok. 1 km przed siodłem między wierzchołkami trzeba rozglądać się po lewej stronie drogi za niskim betonowym słupkiem, gdzie będą liczby 170, 171, 168.169 (chyba ta kombinacja. Wtedy po przeciwnej stronie należy obejść skarpę i znaleźć ścieżkę na Jagodną płn.  Kiedy doszedłem do skarpy, pominąłem niestety słupki po lewej stronie i z jej początkiem zacząłem szukać w lesie ścieżki. Zmęczenie i brak logicznego myślenia wzięły górę. Plątałem się dokoła zamiast iść konsekwentnie w jednym kierunku. Mech, mokro i niskie drzewa dodatkowo utrudniały przedzieranie się w terenie. W końcu przeciąłem jakąś wąską ścieżkę i postanowiłem nią podążać. Teren był tak płaski, że określenie kierunku do góry było nader trudne. Ścieżka jednak bezbłędnie doprowadziła mnie do sypiącej się ambony, na której zobaczyłem kartkę A4 z nazwą szczytu. Tą samą ścieżką wróciłem prosto do drogi. Wystarczyło iść drogą 150 m dalej i trafiłbym na tę dróżkę bez błądzenia po lesie. Innym razem 😊. Pobiegłem dalej przed siebie na drugi ze szczytów i spowrotem do samochodu. Noc dopadła mnie, kiedy już wylądowałem pod schroniskiem, zaryzykowałem jednak zapytanie o możliwość posiłku. Bufet zamknięty, ale dobry gospodarz zaserwował pyszne, zapiekane pierogi. Zjadłem je szybko i umyłem się pod prysznicem. W ogromnej wdzięczności udałem się w drogę na nocleg. Schronisko PTTK Jagodna polecam ogromnie bardzo, jeszcze więcej może! Gospodarz to prawdziwy człowiek gór, pogadać z nim to była czysta przyjemność. Wiem, że kiedyś tam wrócę 😊

Schronisko PTTK Jagodna

Łuny w Sudetach

Najlepsza kuchnia i ekipa w schronisku!

Related posts

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 11 – Końcóweczka i Podsumowanie

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 10 – Pogórzańskie piekło

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 9 – Warto dojechać do końca