Diadem Polskich Gór -Dzień II – W głębi Sudetów

Mgła na pobudkę

Udałem się do marketu w Jeleniej Górze z myślą o większych zakupach na kolejne dni. Kupowałem różności – co wpadło mi w oczy, lądowało w koszyku. Każdy baton, buła i słodycz innego rodzaju by wspomagać kubki smakowe. Na nocleg udałem się na stację benzynową oddaloną o około 30 minut dojazdu od kolejnego szczytu. Bardzo szybko się przekonałem, że spanie w samochodzie jest o wiele bardziej praktyczne od szukania pensjonatów. Szło za tym kilka czynników: na stacji miałem całkowity dostęp do toalety i ciepłych posiłków, mogłem się także umyć. Kładłem się spać kiedy chcę i wstawałem także wg. uznania. Dodatkowo nie musiałem przenosić bagaży – wszystko było w jednym miejscu. Tak też około 23 udałem się spać na przygotowane w samochodzie legowisko.


Wstałem o 4 rano. Szybkie śniadanie i toaleta. Udałem się także po ciepłą herbatkę, którą urozmaiciłem sokiem malinowym. Z tą ciepłą substancją wyruszyłem pod kolejną górę. Poręba to dosyć mało wybitny szczyt, na który praktycznie można wyjechać samochodem. Zaparkowałem przy głównej drodze i udałem się szutrową drogą by podczas trawersowania góry odbić i polną drogą dotrzeć do drzew gdzie pośród niewielkiej ilości śmieci oraz śladów imprezy odnalazłem tabliczkę z nazwą szczytu. Lekkim krokiem zbiegłem do samochodu i tradycyjnie udałem się w dalszą drogę.

Mroczny poranek

Majestat gór, samotność pośród masywów

To pasmo górskie jest jednym z najładniejszych w Sudetach. Ba! Śmiem rzecz, że jednym z najbardziej tajemniczych. Ze względu na aurę, otoczenie, a także ludzi. Nie spotkałem w tych górach ani jednego turysty w ciągu dnia. Na pierwszą z nich podjechałem samochodem do Błażejowa i tam na łące postawiłem samochód by nikomu nie przeszkadzał. Tak udałem się szlakiem na grań, po której biegnie granica polsko-czeska. Po drodze minąłem dosyć ciekawy staw w dole, gdyż poruszałem się szczytem bardzo stromej i wysokiej skarpy. Być może to było jeziorko osuwiskowe. Sama droga nie była prosta do góry. Początkowo lekkim nachyleniem, następnie mocno w górę i zbieg w dół by dokonać ostatecznego podejścia na grań. Las i otoczenie miały w sobie dozę tajemniczości, dodatkowo deszczowy poranek podkręcała mgła unosząca się dokoła, która działała mi dosyć mocno na wyobraźnię. Szczyt niestety nie był oznakowany. Okazało się, że Szeroka posiada trzy szczyty, z których ten najbardziej na południe jest najwyższy. Rzeczywiście wierzchołek jest bardzo rozległy, a owe szczyty to małe wbiegi i zbiegi. Zakręciłem się obok tego najwyższego, na którym był słupek z oznaczeniem granicy. Pokręciłem się po terenie lecz nie znalazłem żadnej informacji o szczycie. Jak się później okazało – takowego tam jeszcze nie ma. Droga powrotna tą samą trasą. Trochę szybciej bo z górki. Przy samochodzie czekało na mnie drugie śniadanie, rzecz jasna kiedy już sobie je przyrządziłem. Królował pasztet i nutella.

Od kropki 🙂

1 krok do przodu, 2 kroki zjazd w dół

Znowu brak oznaczeń…

Wracają do kraju miałem na calu inny szczyt, jednak rzeczywistość zmieniła plany. Jadąc drogą na miejsce wytyczone GPSem przed oczami mignęła mi dziwnie znajomo brzmiąca tabliczka pt. „Strażnicze Naroże”. Postanowiłem zatrzymać się zweryfikować o co chodzi. Olśnienie przyszło bardzo szybko – przecież to miejsce startowe na Róg! Nie czekając chwili zmieniłem plan w głowie, zaparkowałem samochód, przepakowałem plecak i w drogę! Pierwsze 2 kilometry płasko, jednak palcem po mapie wiedziałem, że w końcu czeka mnie ściana. Tak też się stało. Szybko ale bardzo poważnie wspiąłem się na grań, tam tabliczką, że do szczytu 5 minut. Jednak sam wierzchołek znowu nie oznakowany. Pobłądziłem więc dokoła, obszedłem nawet dosyć spore kółko i wróciłem do samochodu.

Już na grani

Piękno górskich ostańców

Czy dobrze zrobiłem – nie wiem. Postanowiłem dojechać do granicy polsko-czeskiej. Od strony polskiej jednak takowej drogi nie było. Ostatnie miejscowość to Okrzeszyn. Tak więc nadrabiając około 30 km samochodem po górskich serpentynach wjechałem do Czech, przejechałem przez malowniczą miejscowość Ardspach i Skamieniałe Miasto by w końcu dostać się na samą granicę. Tam miałem już bezpośredni szlak po słupkach granicznych. Początek jednak bardzo konkretny. Ściana o ogromnym nachyleniu, wśród kamieni i drzew posuwałem się mozolnie do góry by natknąć się na ścieżkę i trochę mniejsze nachylenie. Tak wśród ostańców i ekspozycji z pięknymi widokami dokoła napierałem delikatnie mijając po drodze jedynych turystów na rowerach. Zajrzałem do cudownego źródełka i po modlitwie pozostał ostatni wskok na szczyt. Bardzo ciekawie oznakowana jest tutaj granica, czasem drążona lub malowana na skalnych ostańcach. Rzecz w Beskidach niespotykana. Powrót do Polski tą samą drogą.

Oznaczenia graniczne ładnie w skały wkomponowane

W drodze, Człowiek, który idzie pod górę

Na granicy polsko-czeskiej od strony sąsiadów

Witaj nawigacjo!

Postanowiłem na szczyt wyjść czerwonym szlakiem. Tutaj jednak okazało się, że tegoż w terenie nie ma i jest ewidentnie zamalowany szarą farbą imitującą kolor drzewa. Czyżby likwidacja szlaku? Tak więc nawigując z mapą wspinałem się drogą stokową, wybierając tę, która najlepiej kierowała mnie na grań. Wstrzelenie się w drogę po odpowiedniej stronie głębokiego jaru miało kluczowe znaczenie na obranie właściwej odnogi. Tak więc wreszcie mogłem zrobić to co lubiłem najbardziej – obcować z przyrodą. Chociaż i tak tego dnia turystów na szlaku było jak na lekarstwo. Stromym zboczem osiągnąłem grań i dobijając do właściwego szlaku turystycznego po prawie płaskiej powierzchni osiągnąłem kolejny ze szczytów. Słońce zaczęło mocniej operować. Pierwszy raz od początku wyzwania.

Ekipa Diademowa

Miła to była niespodzianka. Od początku tego dnia „wstępnie umawiałem” się z Radkiem Tokarzem, jednym z twórców Diademu na spotkanie. Akurat tego dnia mieli przejście po browara! Czyli zaliczenie Chełmca i zejście do Szczawna Zdroju. Na Chełmiec dojechać nie zdążyłem, ale na obiedzie w zdrojowym miasteczku udało mi się ich złapać. Miałem okazję i zaszczyt poznać prawdziwych ludzi gór! Takich naprawdę prawdziwych i naturalnych. Bez otoczki, bez unoszenia się i pokazywania na prawo i lewo tego kim nie są. To spotkanie to była dla mnie dawka inspiracji i spokoju, że są jeszcze tacy, którzy kochają góry w tym najbardziej naturalnym znaczeniu. Po prostu po nich chodzą i są otwarci, a w każdym masz Druha. Po jakże smacznym i dosyć długo trwającym obiadku przyszedł czas na dalszą trasę. Pojechałem więc jeszcze kawałek na Szczawno Zdrój, do miejscowości Lubomin, tam skręciłem w boczną drogę i postanowiłem podjechać najbliżej jak się da niefunkcjonującego już schroniska „Bacówki pod Trójgarbem”. Droga dojazdowa stawała się co raz gorsza, aż zmieniła się w płyty betonowe, jednak plac pod schroniskiem był rozległy, że można i autobusem było prawie wjechać. Stamtąd obrałem trasę szlakiem żółtym mimo, że kuszący był jeszcze równoległy zielony. Postawiłem na lepiej zaczynającą się szarszą drogą i źle na tym nie wyszedłem. Mocnym podejściem napierałem do góry, gdzie po pewnym czasie zielone oznaczenie pokryły się z żółtymi i tak ze wzmożoną mocą dotarłem na szczyt, gdzie zastałą mnie ogromna wylewka. Będę tutaj coś stawiać 😊

Ekipa Sudeckich Górskich Przyjaciół 🙂

Z Radkiem Tokarzem – twórcą Diademu. Otwarty Człowiek, od którego miałem całkowite wsparcie i błogosławieństwo 🙂

Zaparkowany wzorowo!

Nową drogą.

Trasa na tę górę była mi dobrze znana z poprzedniego roku, gdzie rozpoczynałem wędrówkę z Białego Kamienia. Tym razem postanowiłem zacząć z miejscowości Boguszów Gorce. Elegancki parking dojazdowy, następnie droga szutrowa praktycznie na sam szczyt. Atrakcją po drodze była droga krzyżowa z nazwami kopalń i/lub tragedii jakie miały miejsce w przeszłości, a które pochłonęły wielu górników. W tej ciszy dostałem się na szczyt, gdzie znowu nie udało mi się zawitać na wieży z powodu zamknięcia i za późnej godziny. No nic, następnym razem. W oczywistej nadziei, że takowy raz nastąpi zbiegłem wraz z zachodem Słońca do samochodu.

Dla tych widoków, dla tej przestrzeni…

Ściana.

Nastał drugi zmrok tej pięknej wyprawy. Na nawigacji znalazłem nawet pinezkę „Parking pod Borową”. Postanowiłem się tam udać. Droga dosyć rozkopana na wjeździe do osiedle, więc postanowiłem samochód zostawić na polu, gdzie stało kilka innych samochodów. Mniemałem, że wszyscy na szlaku. Tymczasem to byli lokalni, którzy czekali na zachód słońca w wersji chłopak + dziewczyna, czyli to była miejscówka romantycznych wieczorów. Poszedłem szlakiem jako miałem na celu ku Przełęczy Koziej. Po kilometrze zobaczyłem, że ten kilometr mogłem przejechać. Nowy parking dla turystów, czyli właśnie to miejsce z pinezki. Na przyszłość będę wiedział, 2 km w nogach więcej nigdy nie zaszkodzi. Podczas obiadku w Szczawnie z twórcami Diademu otrzymałem info, że najszybciej będzie na szczyt nowym czarnym szlakiem który idzie na krechę o Przełęczy do samego szczytu. Słowo „najszybciej” spowodowało, że nie mogło być inaczej – to właśnie ten szlak był najwłaściwszy. W praktyce to istna ściana. 200 m podejścia na 500 m dystansu. Trawersy, zakosy i chwytanie konarów pomagało mi uskuteczniać wdrapywanie się do góry. Zejście odpuściłem i postanowiłem obiec wierzchołek czerwonym szlakiem, to było bezpieczniejsze dla moich już obolałych kolan. Sam szczyt zaowocował piękną wieżą widokową w kształcie pucharu mistrzostw Świata w piłce nożnej. Niestety zmrok okrył horyzont i upajanie widokami stało się niemożliwe. Zrobiłem więc kilka mrocznych fotek i obiegając to srogie podejście zrównałem się w ciemności z Przełęczą a następnie pognałem do samochodu.

Jeszcze tylko 150 m podejścia na 400 m dystansu 😀

Szybko, ale pionowo

Tak chyba mógłbym określić wejście na szczyt. Szybkim marszem spod schroniska Andrzejówka to niecałe 10 minut, ale pion jaki mamy do pokonania jest zacny. W totalnej ciemności i trochę bojaźni dotarłem na górę. Do tej pory byłem raz na szczycie i niestety też tylko i wyłącznie ze światłem czołówki. O tej porze nic więcej wydobyć nie mogłem, więc równie szybko zbiegłem pod schronisko by jeszcze łudzić się o jakiś posiłek. Za późno. Bufet zamknięty, bar też. Moją ostatnią deską ratunku była prośba o prysznic. Otrzymałem zgodę i za 7 zł porządnie się umyłem. To było bardziej wartościowe niż jedzenie. Następnie rozłożyłem bufet przed schroniskiem i wraz z przekręcającymi się kluczami w drzwiach głównych, które zostały właśnie zamknięte przystąpiłem do spożywania posiłku. Tradycją stało się to i normą, że wypadało mi podjechać pod kolejny szczyt w odległości około 20-30 minut drogi. Tak więc zajechałem na jedną z malutkich stacji benzynowych i udałem się na nocleg.

Dzień zakończony, obiad zaliczony

Related posts

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 11 – Końcóweczka i Podsumowanie

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 10 – Pogórzańskie piekło

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 9 – Warto dojechać do końca