Diadem Polskich Gór -Dzień I – Z grubej rury na start

Jednak pierwiej dzień przed i dojazd 🙂

Maksymalny relaks oraz dojazd na miejsce startu były najważniejszymi czynnościami w przeddzień wyzwania. Tak jak w poprzednim roku udałem się czarną strzałą do rodziców mojej Żony. Moja Luba i Jasiek mieli wygód co nie lada na trasie dobrze nam znanej w kierunku Trzcinicy. W tym dniu należycie się wyspałem i poświęciłem go na przygotowanie maszyny oraz pakietowanie wszystkich artefaktów w nim się znajdujących.  Około 14 udałem się w dłuuugą podróż ku Szklarskiej Porębie i jeszcze kawałek dalej do miejscowości Jakuszyce, gdzie dalej już tylko Czechy. Mój start zaczynałem od najdalej wysuniętego szczytu na zachód, czyli Wysokiej Kopy w pięknych i tajemniczych Górach Izerskich.

Skorzystałem z autostrady i po drodze zatrzymałem się także na solidne jedzenie. W okolicach Opola miałem także spotkanie z Darkiem Sikorskim, który wsparł mnie solidną paczką suplementów i maści marki Forever. To co najbardziej mi się przydało podczas wyzwania to L-arginina oraz zbawienne maści na obolałe mięśnie i poszarpane stawy kolanowe. Podczas realizacji Korony Polskich Gór Wysoką Kopę atakowałem z Rozdroża Izerskiego, gdzie szlak był typowo leśny i w pamięci mojej ostał się mocny sztych do góry. W tym roku postanowiłem wejść z drugiej strony, czyli od południa. Dlatego też moim miejscem docelowym był dojazd do Jakuszyc. Na miejsce dotarłem około 20. Początek września, o tej godzinie zaczynał panować już dosyć konkretny zmrok, dlatego też nie ogarniałem okolicy i spacerować też nie miałem zamiaru ze względu na mocny deszcz dokoła. Dojechałem możliwie najbliżej miejsca wyjściowego na zielony szlak. Okazało się, że jest tutaj ogromny parking. Wyszedłem z samochodu na rozciągnięcie zmiętego od długiej jazdy samochodem ciała i udałem się w kierunku tablicy informacyjnej, gdzie była ujęta turystycznie okolica wraz z moim szczytem na jutro. Przy tablicy było także oznakowanie zielonego szlaku z tabliczką kierunkową. Trafiłem idealnie, mogłem spokojnie udać się na legowisko. To natomiast miałem królewskie. Prześcieradło, pościel, kołdra, poduszka i jasiek! Tak, był on ze mną przez cały wyjazd 😊. Rozłożyłem wszystko na materacu i ułożyłem się po skosie, dzięki czemu mogłem swobodnie wyprostować nogi. Tego mi było trzeba i będzie potrzeba na kolejne dni. Zasnąłem około 21 z budzikami i mocną afirmację, że o 4:30 budzę się wypoczęty i gotowy na wszystko co przyniesie mi dzień. Posiadałem 3 budziki:

  • zegarek
  • telefon
  • moja Mama

Tak, ona codziennie o 4:30 budziła mnie dzielnie i nieustannie przez kolejne 12 dni. Jestem ogromnie wdzięczny za ten z nie pozoru małe, ale jakże wielkie poświęcenie! To bynajmniej nie była jeszcze godzina pobudki dla niej.

Parametry dnia:

Krasne – Trzcinica 80 km

Trzcinica – Jakuszyce 540 km

Gdzieś na autostradzie. Zupa dla samochodu, obiad dla mnie 😀

Dzień I – 1.09.2018


Jakiej afirmacji dokonałem, tak też się objawiło. Wstałem bez większych problemów, a nawet z ekscytacją i pobudzeniem. Tak, to efekt pierwszego dnia i tej wielkiej niewiadomej przygody… Krople deszczu stukały w szyby, jednak to ani na chwilę nie przeszkodziło mi w decyzji, że ZACZYNAM! Poranna toaleta na parkingu, jedzenie, pobudzenie oraz filmik/transmisja na żywo to rzeczy, od których zacząłem ten dzień. Przygotowałem plecak biegowy z wieczną zawartością (zawsze było to samo bez względu na rodzaj trasy) i do boju. Na szlak wystartowałem o godzinie 6:00 co uznałem także za start całego wyzwania. Euforia sama niosła, a pierwsze 5 km okazało się drogą asfaltowo-szutrową o niewielkim przewyższeniu. W sam raz na rozruch. Następnie zboczyłem w las i mocnym już podejściem wspiąłem się na stokówkę położoną na grani. Tam kilkaset metrów do wiaty, za obiektem wydeptana ścieżka na szczyt z zatkniętą tabliczką informacyjną od zdobyciu najwyższego szczytu Gór Izerskich. Powrót tą samą drogą. Musiałem się mocno hamować, gdyż nogi samego niosły. W głowie ciągle krążyły mi słowa trenera: zacznij wolno, będziesz jeszcze miał czas na spożytkowanie energii. Z tą dewizą zbiegałem lekko i w rytm serducha, a nawet jeszcze wolniej. Deszcz był jeszcze teraz łaskawy, jednak kolejne góry pokazały swój majestat…

Pierwsze góry było mi najtrudniej ogarnąć z obrządkiem. Mimo iż system oraz rytuały były jasne, potrzebowałem jeszcze w niego wpaść. Dlatego pierwszego dnia sporo czasu traciłem na szukanie pewnych rzeczy, które jak już na stałe ułożyłem – znajdowałem i wykorzystywałem błyskawicznie. Tak więc po zejściu z Wysokiej Kopy musiałem zastanowić się, gdzie położyć buty biegowe, gdzie mam klapki, wodę, ciuchy na zmianę, gdzie wywiesić mokre i spocone rzeczy, jak przygotować to wszystko w danych miejscach i pamiętać o tym. Cały dzień się motałem. Chciałem szybko i bezproblemowo, a gubiłem minuty na rozmyślanie co i jak. Więc odznaczyłem w dwóch miejscach zdobyty szczyt, zaznaczyłem na GPS dojazd pod kolejną górę, czyli Śnieżkę. Wypiłem wodę z sokiem malinowym i w mocnym już deszczu udałem się do Karpacza. Na Śnieżkę postanowiłem dostać się także innym szlakiem niż rok temu, czyli czarnym. Gdzie przez długi dystans wiodła szeroka droga szutrowa, następnie mocno kamienista i dosyć już płaska grań do Domu Śląskiego. Stamtąd wskok na szczyt i spowrotem. Mgła unosiła się od samego startu, a deszcz zaczął grać pierwszoplanową rolę i stał się moim przyjacielem już do końca dnia. Zero widoków na górze, to samo mogę powiedzieć o turystach tego dnia w okolicy. Zbieg znowu lekki i swobodny, przy tym bardzo spokojny. To dopiero druga góra i miałem z tyłu głowy rozmiar całości. Dobiegając do samochodu rozścieliłem duży ręcznik z tyłu samochodu, na którym przebierałem przemoczone ciuchy. Ubrałem się w suche, zjadłem na szybko kanapki z pasztetem i nutellą i czas nastał na opuszczenie Karpacza.

Śnieżka, Królowa Karkonoszy

Ścieżka od domu Śląskiego na szczyt

Główny Sponsor Wyzwania 😀

 

Ustawiłem GPS w kierunku granicy polsko-czeskiej i Przełęczy Okraj. Karpacz to stolica Karkonoszy, więc tego dnia nie uchroniłem się przed zawodami i musiałem w chwilę poczekać, aż zawodnicy MTB przejadą przez jedną z alei. Następnie pojechałem na przełęcz. Chmury nisko zawieszone i wszechogarniające mleko nie pozwalało mi podziwiać widoków dokoła, a mniemam, że te były zacne. W mocnym deszczu zajechałem pod schronisko, dokonałem opłaty za parking i przebrałem się do szturmowania szczytu. Z tej przełęczy miałem bowiem także start na kolejną górę, tylko w przeciwnym kierunku. Postanowiłem przygodę zacząć od tej wyższej. Szlak, jaki mnie prowadził granicą był jednym słowem CUDNY! Okolica przepiękna, a na szczycie polany widokowe, z których jednak nie było mi dane tego dnia zobaczyć cokolwiek. Tak więc zrobiłem zdjęcie i wróciłem do samochodu.

Dumnie stoi Wehikuł na Przełęczy Okraj 🙂 Punkt wypadowy na Skalny Stół i Łysocinę. Zaciągnęło się, leje…

 

Nawet nie zaglądając do mojego centrum dowodzenia, skończyłem zapis trasy na zegarku i rozpocząłem nowy, wraz z dalszą drogą ku czwartemu wierzchołkowi. Szlak i otoczenie jednak zupełnie innego niż na Skalny Stół. Tak były kamienie, ostańce, większe ekspozycje i lasy iglaste. Tutaj natomiast typowa, wąska ścieżka wokół polan, lasów i łąk, bez kamieni, a z większa ilością błota. Szczyt niestety nie był oznakowany polskimi oznaczeniami, ale zaopiekowali się tym tematem Czesi, więc wszystko zagrało należycie. Całkowicie przemoczony i dość konkretnie zawiany zbiegłem do samochodu i przebrałem się w ciepłe ubrania. Fala gorąca i ucisku w głowie dopadła mnie w momencie odpalenia samochodu. Nie wróżyło to dobrze, przeziębienie powiedziało dzień dobry.

To sama droga jest Spełnieniem…

 

Zaaplikowałem dosyć soczystą dawkę witaminy C i udałem się ku kolejnemu szczytowi. Góra dobrze mi znana sprzed roku, wiedziałem c o mnie czeka. Deszcze podczas zdobywania góry okazał swoje apogeum tego dnia. Nie zatrzymało mnie to jednak ani na chwilę, gdyż były rzeczy do zrobienia. Obróciłem sytuację w żart, śmiejąc się i kusząc aurę, czy nie może trochę bardziej? Szlakowym podejściem udałem się w kierunku punktu kulminacyjnego, początkowo omijając kałuże, które wypełniały całą ścieżkę. Po czasie jednak dałem sobie z tym spokój i zmierzałem prosto przed siebie. Po powrocie do samochodu procedura stała się już bardziej dla mnie i zmechanizowana. Bez większych rozmyślań przebrałem się, zażyłem odpowiednie rzeczy, odznaczyłem szczyt i ruszyłem w dalsza drogę.

Slalom między jeziorkami

Szybkie ładowanie cukru i węgla

 

Zajechałem na spory parking, ale z opisów i palcem po mapie miałem chytry plan by podjechał pod schronisko PTTK. Dałoby się, gdyż samochody osobowe tam stały, jednak postanowiłem górę zdobyć od parkingu przy drodze. W totalnej mgle wspiąłem się na eksponowany wierzchołek, a jedyne widoki jakie miałem to tablica z panoramę, co mógłbym zobaczyć przed sobą. Zbiegłem szybko do schroniska i zjadłem pierwszy gorący posiłek, który smakował wyjątkowo! Przy samochodzie odpaliłem rytuał i udałem się w drogę.

Jeżeli żurek na wypasie to tylko w Schronisku PTTK Szwajcarka 🙂

Ostatni wskok do szczytu

 

Podczas zdobywania Korony Polskich Gór Skopiec był pierwszym szczytem jaki zaliczyłem. Podejście okazało się wtedy bardzo łatwe, ale wymagało wcześniejszego rozczytanie gdzie i koło czego skręcić. W tym roku miałem to już wszystko w pamięci. Z jednego parkingu miałem do zdobycia 3 góry więc dosyć konkretnie dokoła pobiegałem. Była to najszybsza akcja podczas wyzwania: 3 szczyty na dystansie 6 km. Dosyć zabawne okazał się miejsce z rozwidleniem szlaku, gdzie na lewo miałem jedną górę, a na lewo drugą. Zdobywając Skopiec poleciałem prosto z przełęczy pod przekaźnik, gdzie trzeba było wbić się w las i ścieżką dojść do Barańca. Następnie zbiegłem prawie pod samochód i z pod dziwnego słupa z butami drogą stokową udałem się na Maślak. Tutaj zaufałem mojej intuicji i wbijając się w jedną ze stokówek wytrwale podchodziłem do góry. Szczyt okazał się zalesiony i dosyć rozległy, w ujęciu którego pomogła mi tabliczka informacyjna z nazwą wierzchołka.

 

 

Niejedną parę butów zedrzesz w drodze po marzenia…

Jedna przełęcz. Dwa szczyty.

 

Ściemniało się z minuty na minutę, jednak wybijała dopiero godzina 19. Postanowiłem tego dnia dokonać jeszcze jednego wskoku na osamotnioną górę. Podjechał już w zmroku  pod punkt wyjściowy na żółty szlak, który okazał się być dobrze oznakowany, a nawet było sporo miejsca by spokojnie zostawić samochód. To był znak, że trzeba ruszać. O świetle czołówki rozpocząłem więc pierwsze nocne podejście. Zapanowała mroczna cisza, a mgła pozwalała zobaczyć tylko na kilka metrów przed siebie. Prowadziła mnie ścieżka i oznaczenia szlaku. Po drodze zacząłem nawet nucić melodie, gdyż ten spokój krzyczał do mnie w całkowitej ciemności. Dotarłem na podest widokowy i oznaczenie szlaku. Miałem w głowie tylko i wyłącznie szybki powrót do samochodu. Tym akcentem zadecydowałem o końcu przygód na ten dzień.

Related posts

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 11 – Końcóweczka i Podsumowanie

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 10 – Pogórzańskie piekło

Niebieskie Wyzwanie 2016 – Odc. 9 – Warto dojechać do końca