Wschód…
Przed projektem dzwoniłem do schroniska pod Laskiem o możliwość podjazdu. Generalnie terenówką tak, ale osobówką problem. Postanowiłem podjechać maksymalnie pod schronisko i zostawić samochód gdzieś po drodze. Tak więc zostawiłem wehikuł na jednym z zakrętów ostatniego przysiółka w Peweli Wielkiej.
Przez osiedle udałem się w kierunku schroniska. Następnie odbiłem w kierunku szczytu. Wschód Słońca w tym miejscu był zachwycający. Tym raźniej jechało mi się samochodem na kolejne 2 kolosy Beskidu Żywieckiego.
W rytm serducha
Na szczyt postanowiłem dostać się czerwonymi i niebieskimi oznaczeniami z przełęczy Glinne – granicy polsko-słowackiej. Jeszcze świeży i poranny niczym po kawie zacząłem płaskim odcinkiem, które to zmieniło się w regularne i mozolne podejście do góry. 700 m w pionie. Szło się bardzo dobrze i w rytmie co cieszyło mnie najbardziej. Takie tempo było moje i najbardziej efektywne dla mojego organizmu. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu na szczycie byłem zupełnie sam o godzinie 9. Cały szczyt tylko dla mnie, w miejscu gdzie ludzi ładuje od Hali Miziowej co nie miara. W tej szczęśliwości zbiegłem na dół. Spotkałem przy samochodzie Pana Dozorcę opiekującego się niefunkcjonującymi obiektami dawnego przejścia granicznego. Okazało się że był już rano na szczycie i wchodzi tam przed pracą prawie codziennie. Pełen szacunku do niego oglądnąłem zdjęcia wschodu słońca. Palce lizać! Pożegnałem się serdecznie i udałem w Pasmo Jałowieckie.
Niepozorna Babia w oddali
Pod punkt wyjściowy na górę dostałem się do pętli autobusowej jadąc wzdłuż potoku Koszarawa, stamtąd postanowiłem udać się pieszo na szczyt. Jak się okazało mogłem jeszcze prawie 2 km wyjechać samochodem pod samą przełęcz. Byłby jednak wtedy problem z zaparkowaniem samochodu. Tak miało być. Po 2 km asfaltu wszedłem na szlak wiodący prosto na punkt widokowy na szczycie. Odsłaniał się niepozorny widok Babiej Góry, jednak chmury zasłaniały pełnię widoków. To może i lepiej gdyż kolejna na liście była Królowa Niepogód, a ja nie chciałem sobie tym zbytnio głowy zawracać. Wszak pierwiej musiałem dotrzeć do samochodu. Tak też zrobiłem, odpaliłem rumaka i udałem się do Zawoi.
Kapryśnica łaskawa po raz kolejny
Tak samo jak rok wcześniej zajechałem do tej samej karczmy w Zawoi. Zamówiłem gęstą zupę jarzynową i schabowego z ziemniakami. Musiałem zrobić siłę na najwyższą górę Beskidów. Z pełnym szacunkiem i uznaniem po zakończonej uczcie pojechałem na Przełęcz Krowiarki. Misternie przygotowałem plecak, sprawdziłem paski, napoje, jedzenie i udałem się na górę. Zapiąłem właściwe mi tempo i dotarłem na wierzchołek mijając kolejno Sokolicę, Kępę i Gówniak by wejść finalnie na Diablak. Tam zaskoczenie, koledzy z SKPB właśnie zajmowali się renowacją słupków granicznych. Nagrałem więc filmik gdzie Boguś Bargieł potwierdza zdobycie szczytu, otrzymałem także kilka pamiątkowych fotek. W tej euforii rześko rozpocząłem bieg do przełęczy. Nie spieszyłem się z ogarnianiem przy samochodzie gdyż właśnie na miejsce dojeżdżał z kolegą Michał Wójtowicz z Salewy z kamerką Go Pro. Od tej pory miałem kręcić profesjonalne filmy, tylko umiejętności brakowało 😊 Pogadałem chwilę z chłopakami i pojechałem dalej, gdyż tego dnia gór mi mało było.
Droga z zachodem
Zjeżdżają do Zubrzycy, a następnie podjeżdżając ku Wielkiej Polanie ujrzałem majestat Babiej Góry w całej jej okazałości wraz z zachodem Słońca na jej zboczach. Widok mnie urzekł. Dojechałem do przełęczy, szybko zająłem się sobą i pognałem na Policę, gdyż chciałem jeszcze o blasku ostatnich tego dnia promieni Słońca wejść i zejść. Na szczycie tabliczki nie zauważyłem, że pojawiło się kilka charakterystycznych punktów jak pomnik upamiętniający katastrofę lotniczą z 1969 roku. Do samochodu dotarłem już o zmroku i zacząłem obmyślać co dalej.
Ziemniaczany szczyt
Zdobycie szczytu okazało się najszybszym wejściem z całego Diademu. Tak więc mogłem spokojnie dokonać tego procederu jeszcze tego samego dnia. Droga szutrowa prawie prosto na szczyt z miejscowości Harkabuz. Na szczycie pole ziemniaków i triangul. Wszystko się zgadzało. Widoki dokoła piękne, tylko mrok przeszkadzał w podziwianiu panoram. Na górę i z powrotem wyszło 1,5 więc było to naprawdę szybkie zdobycie i ostatnie tego dnia. Przede mną czekała śmietanka całego wyjazdu.